Cz. 2.

Obudziła się. Naturalną konsekwencją snu jest nietrzeźwość następująca zaraz po nim, więc chwilę jej zajęło by się ocucić i zorientować w sytuacji. Nie jest dobrze – pomyślała, jest bardzo źle, tak bardzo źle jak jeszcze nigdy nie było, to jest jakaś sceneria filmowa, definitywnie filmowa, bo jako sztuki nikt by tego nie wystawił, O CZYM TY MYŚLISZ, KOBIETO?, spytała samą siebie w naglącej potrzebie porozumienia się z tym elementem zdroworozsądkowym, który uwalnia się w człowieku podczas sytuacji ekstremalnych. Zamknęła oczy i odetchnęła kilka razy, głęboko, potem znowu płytko, płytko, płytko i zaczęła płakać. Trwało to tylko chwilę, trwało to nie więcej niż minutę, gdy w spazmach ruszała ramionami, płacząc, wyrywając się i zdecydowanie nie wrzeszcząc. Wiedziała, że jeśli jest tu jakiś wytrych, jakiś sposób na wydostanie się to ma jeszcze tę przewagę, że nie uzmysłowiła swojemu domyślnemu oprawcy swojego obudzenia. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że siedział spokojnie dwa metry za nią, oddychając za pomocą techniki, której specjalnie się nauczył na tę okoliczność, o której zresztą, zapewne, chętnie opowie w przyszłości. 
Spokój, spokój, pomyślała, trzeba pomyśleć, pomyślała, pomyślała również o tym, że jest jej dość ciepło co zdziwiło ją, choć nie do końca wiedziała dlaczego. Otworzyła oczy. Kolejna rzecz, która ją zdziwiła to to, że nie była naga. Nie było to jednak ubranie, w którym tutaj przyszła, ale biała, płócienna sukienka na ramiączkach. W dziwnym splocie myśli, której kotłowały się w jej głowie, przyszło do niej zdegustowanie brakiem wyrafinowania w jej porywaczu, który tandetnie wykorzystuje najtańsze chwyty z repertuaru, ale także zażenowanie faktem jej comiesięcznego rytuału, w którym wolałaby jednak nie uczestniczyć i, który to rytuał, może odbić się na tej tandetnej białej, płóciennej sukience. Kompletne bezguście pomyślała po raz ostatni. Żachnęła się może jeszcze, po czym rozejrzała wokół. Widziała niewiele, gdyż znajdowała się w świetle wiszącej nad nią żarówki, a poza tym oświetlenie w tym lokalu pozostawiało wiele do życzenia. Oczywistym było również to, że nie mogła się ruszać z powodu przywiązania do krzyża, ale jej stopy dotykały ziemi i właściwie nie było jej aż tak niewygodnie, choć definitywnie nie była w stanie uciec z tej opresji. Przed sobą widziała tylko kamerę. Przyszło jej na myśl, że w nowoczesnych kamerach nie ma już chyba tego czerwonego światełka sugerującego, że coś się nagrywa, ale zrugała siebie za tę myśl, bo znowu wypowiada się w tematach, na które się nie zna, a obiecywała sobie, że przestanie, by następnie zrugać się ponownie za to, że myśli o takich pierdołach w takiej sytuacji. CO TY KURWA ROBISZ, DZIEWCZYNO?! – pomyślała sobie, dość głośno jak na myśl, ale sytuacja tego, niewątpliwie, wymagała. Spojrzała jeszcze raz na swoje więzy. Był to mocny sznur, widziała kiedyś taki, gdy była nad morzem i żeglarze robili z nim, coś tam, nie wiem, w każdym razie w środowisku żeglarskim sznur podobny do tego istniał. Nie mogła nic zrobić. Stwierdziła, że skoro już przeanalizowała wszelkie możliwe próby ucieczki to czas nastał, by zacząć panikować, to znaczy – nie panikować, ale krzyczeć i błagać o pomoc. Czasami to działa, w filmach może nie, bo on zawsze ma jakiś plan, coś w stylu – wygłuszyłem całe mieszkanie, hahaha, debile robią te filmy, kompletni idioci. POMOCY – zaczęła krzyczeć już na poważnie, wzbudzając w sobie większe poważanie dla swojej sprawy i skupiając się na tym bardziej, skoro już zostało to zwerbalizowane to urosło do pewnych rozmiarów potężnych, po czym przyszło jej do głowy, że w dzieciństwie mówili jej, żeby nigdy nie krzyczała pomocy, bo nikt nie zareaguje, żeby raczej spróbowała odnieść się do wspólnego zagrożenia, które zobliguje ludzi do zainteresowania się sprawą, najlepiej zatem krzyczeć pożar, co też uczyniła i, nie kłamiąc, dobre pięć minut krzyczała, że się pali, że ogień, że gwałt, bo jak pożar nie zadziałał to postanowiła wrócić do klasycznych metod, jakkolwiek wszelkie jej próby spełzły na niczym. Zdyszana porzuciła zatem ten plan i, znów nie kłamiąc, zaczęła się trochę nudzić i, właściwie, chciała już, żeby F., czy ktokolwiek, przyszedł już i zrobił te swoje eksperymenty, dziwactwa, które zrobić zamierza, bo ile można czekać?
F. jednak nadal siedział metr za nią, nadal praktykował swoją technikę oddechową i bardzo starał się nie śmiać, gdyż zniweczyłoby to wszelkie starania. Właśnie miał plan, żeby wstać i aktorsko wyjść zza niej i powiedzieć – nie chciałem cię przestraszyć – co byłoby może trochę czerstwe i nieprawdziwe, ale byłby to żart, który rozładowałby tę napiętą sytuację, gdyż F. zależało na tym, żeby sytuacja była jednocześnie napięta i luźna, jednocześnie dramatyczna i komediowa, gdyż tylko w ten sposób mógłby osiągnąć cel, o którym na pewno z chęcią w przyszłości opowie, właśnie jednak ten plan miał zrealizować, gdy krzesło, na którym siedział pękło i spadł na ziemię dość głośno w tym prawie pustym pomieszczeniu.
-Kto tam jest?!
-Spadłem z krzesła.
-To ty? Ty byłeś tu cały czas? Kim jesteś? Czego ty ode mnie chcesz, cholera jasna, czego chcesz? Puść mnie, puść mnie, proszę, puść mnie, nic nie powiem nikomu, nic a nic, będę cicho, rozejdziemy się w spokoju i potraktujemy to jakby się nie zdarzyło, dobrze? Tylko puść mnie, proszę, proszę, przepraszam, nie wiem, czego ty ode mnie chcesz, kurwa – tu jej głos załamał się z powodu łez – czego ty, ode mnie chcesz?! POJEBIE! Czego…chcesz
-To miało wyglądać trochę inaczej.
-Co?
-Mówię, że to miało wyglądać trochę inaczej.
-Nie wiem, nie rozumiem, jak inaczej, co inaczej, czemu mi to robisz, proszę puść mnie
-W tym sensie inaczej, że miałem wyjść z tamtej strony i trochę rozluźnić atmosferę, bo jest napięta, ale też upadek z krzesła jest dość komiczny w tej sytuacji, więc wyszło mniej więcej tak samo.
-O czym ty do mnie mówisz, ja nic nie rozumiem, czemu ja tu jestem, powiedz mi czemu mnie męczysz? O co ci chodzi? Czemu nie chcesz mnie wypuścić, przecież ja nic ci nie zrobiłam, nie znam cię nawet. Chodzi o kogoś, kogo znam? Jakąś moją przyjaciółkę, koleżankę, brata? Nie wiem kto ci co zrobił, ale ja naprawdę nie miałam z tym nic wspólnego, naprawdę nic wspólnego
-Wiem. – powiedział i spokojnym krokiem przeszedł kilka kroków w jej stronę. Zobaczyła jego plecy, gdy wyłoniły się z jej lewej strony. Zdążyła zobaczyć jego czarną koszulę opiętą na plecach, która była trochę brudna od jakiegoś białego pyłu, gdy odwrócił się do niej i podchodząc bardzo blisko powiedział – Chodziło mi dokładnie o ciebie.
F.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz