Ją. Dokładnie ją, nie tamtą, ani żadną inną, tylko ją, perspektywicznie przeciętną, mozolnie pnącą się po szczeblach życia, dwudziestokilkuletnią ją, która jeszcze nie do końca wyprowadziła się z domu swoich rodziców i jeszcze nie do końca rozstała się ze swoim poprzednim życiem w trakcie studiów. Ją. Nic nieznaczącą, pasażerką życia, która starała się jak mogła, żeby wydać się całemu światu ciekawa przez większość swojego młodego życia, po to tylko, żeby teraz dojść do jakże racjonalnego wniosku, że tego typu dążenia są cechą dzierlatek, a nie dojrzałych kobiet i z czasem wspięła się na wyżyny swojej przeciętności, spoglądając z góry na rzędy jeszcze nieuświadomionych dziewcząt spędzających czas swojego życia w oczekiwaniu na coś lub kogoś, które to zresztą coś i ten ktoś nie mieli zamiaru pojawić się w ich życiu.
Ją. Właściwie nie myślał tak, ale postanowił już wcześniej, że pozwoli jej poczuć się wyjątkową. Kobieta potrzebuje czuć się trochę wyjątkową. Tylko wtedy może mu opowiedzieć o tych kwestiach, które najbardziej go interesują. Gdy poczuje się swobodnie w swojej skórze, gdy trochę poniesie ją wyobrażenie o samej sobie (którego zresztą on nie spreparował, bo uważał, że każda jednostka odznacza się czymś szczególnym przy wnikliwej analizie) to dzięki temu będzie w stanie oddzielić ten fragment jej „swoistości” od tego, na czym mu zależy najbardziej. Na pewno wróci jeszcze potem do tych rozmyślań, które tu dopiero sygnalizuje sobie w umyśle, ale nie może jakoś przed sobą przyznać tego, że cała ta zabawa w „czym jest kobieta” zaczyna go trochę przerastać. Faktycznie, jego plan sprawdza się na razie, ale zaczął zastanawiać się nad tym, czy go ewentualnie nie przerośnie. Koniec końców, uważa się za inteligentnego gościa, ale w momencie, gdy zaczął nią manipulować tak, jak to sobie obmyślił, stwierdził z zażenowaniem, że może jest jeszcze zbyt smarkaty, żeby przeprowadzić tak subtelną operację. Może to wszystko co sobie skrupulatnie obmyślił stanie się tylko mrzonką i ona nie pójdzie na to albo, co gorsza, okaże się jednostką nieprzeciętnie inteligentną i to ona właśnie pokona go na jego własnym podwórku.
-Mnie?
-Tak, ciebie?
-Ale ja cię ledwo co znam – powiedziała do niego przestraszona, choć zastanowiła się do końca czy wierzyła w wypowiedziane przez siebie słowa. Wcześniej bowiem uważała, że rozgryzła F. całkiem gładko i nie ma wątpliwości co do tego jaki jest, a w szczególności do czego może być zdolny. Wyobrażała go sobie jako człowieka świadomego, który rozumie prawa rządzące rzeczywistością, ale jeszcze na tyle niedoświadczonego, że nie do końca potrafi z nich korzystać. Oczywiście, uważała go za inteligentnego, ale pomyślała również, że nie jest na tyle zdolny by panować nad sobą, w czym upatrywała swoją ewentualną wyższość i możliwość zwycięstwa.
-To prawda. Co to zmienia w każdym razie?
-Ale…o co chodzi?
-Co zmienia, że ledwo mnie znasz? Czy znasz kogoś na tyle, żeby móc powiedzieć, że znasz kogokolwiek? – powiedział F. i od razu jak rzucił jej tę przynętę poczuł się dobrze. Poczuł, że zalewa go fala podekscytowania jej odpowiedzią, na którą na pewno się złapie. Zna ogólny wzór kobiecości w swoim kraju, w swojej kulturze i cywilizacji zbyt dobrze. Wiedział, że ta kobieca większość myśli, że nie da się nikogo poznać w upośledzonej potrzebie pełni każdej relacji i jeszcze bardziej upośledzonym strachu, że ktoś mógłby je poznać i doznać ich braku wyjątkowości. Wypowiedzenie tego, w ich mniemaniu (w jego mniemaniu), impregnuje je przed tą możliwością zaglądnięcia za zasłonkę niezrozumiałości i zrozumienia, że za tą zasłonką nie ma nic nadzwyczajnego.
-Nie wiem…chyba nie. – odpowiedziała ze smutkiem. Nie można przecież nikogo znać tak na wylot. Nie można wiedzieć o kimś wszystkiego. Ona sama nie wie o sobie wszystkiego, a co dopiero o kimś. No nie da się, pomyślała, ale zaraz wyrwała się z letargu – Czy mógłbyś mnie wypuścić? Proszę cię, nikomu nic nie powiem, błagam, wypuść mnie, ja już nie chcę, ja nie chcę już tego, proszę – popłakała się przywiązana do krzyża.
-Jeszcze nie. Ale powiem ci co zrobię. Wyjdę teraz i pójdę do sklepu. Sklep jest jakieś piętnaście minut drogi stąd. Nie będzie mnie jakieś pół godziny. Gdy wejdę do tego sklepu, poproszę ekspedientkę o papierosy i pół litra czystej wódki. Uprzedzając twoje pytania, ty będziesz piła tę wódkę.
-Co? Ale ja..
-Nieważne. W każdym razie, palić możemy razem. – poczuł lekki zgrzyt w swoim planie i poczuł się gorzej, uderzyła go infantylność, delikatność tego co powiedział, ale nieważne, nieważne powtarzał sobie – Gdy już zapłacę, powiem ekspedientce na jakiej ulicy jesteśmy. Powiem jej też, co będę ci robił.
-Ale…co? Jak…dlaczego miałbyś jej..
-Życie to hazard na małe stawki. Dlatego odwrócimy sytuację i zagramy raz a dobrze.
-Nie boisz się, że…
-Nie wiem. A czy ty myślisz, że ktoś tutaj przyjdzie?
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz