Wyszedł zatem dla dramatycznego efektu, a efekt był tym bardziej dramatyczny, że zaraz przed swoim wyjściem zakneblował ją taśmą izolacyjną, czego nauczył się zresztą z filmów, a nie zdroworozsądkowo, bo zdrowy rozsadek w czasach filmu nie jest tylko zdrowym rozsądkiem, jest rozsądkiem weryfikowalnym. Nie miało to jednak większego znaczenia. Ona została w środku, w tym dusznym miejscu, nie mogąc nawet wykrztusić z siebie swojego zażenowania tą sytuacją, swojego przerażenia i pozbawiona swojego narządku mowy, który zresztą tak ceniła została sam na sam ze swoją myślą, a raczej z myślami, mnogością tego i owego, które w jej głowie zaczynało przybierać gargantuiczne rozmiary, niezależnie co to było. Nie zdawała sobie sprawy na jak długo ją tam zostawił, mimo tego, że powiedział o tym, ale ona, nauczona doświadczeniem, wiedziała, że nie można do końca wierzyć swoim porywaczom, szczególnie tym względnie nieporywczym. Pomyślała wówczas, że tak naprawdę nie wie co myśleć o tym człowieku, co zaraz zmieszało jej się z tym, że nie wie co myśleć w ogóle, i teraz, i w tej chwili, zaczęła oskarżać się o nieroztropność, pomyślała sobie o tym jak często zdarzało jej się uniknąć takich sytuacji i rozmyślała nad tym, że to może ta zgubna pewność i chęć doświadczeń zgubiła ją tym razem. Może to ta chwila, w której przestała myśleć, wyszła poza siebie i doprowadziła ją na spotkanie z F., który okazał się, no właśnie. Może gdyby była cały czas tak zachowawcza i podążała za tym, co chce i co jej pasuje, co według niej jest słuszne to może cała ta historia nie wydarzyłaby się, a ona oglądałaby teraz w skarpetkach serial o smokach i innych pierdołach zamiast gnić w lochu. Może.
F. natomiast nie miał takich rozterek, choć zaczął się trochę uspokajać, bo trochę się rozognił przez to, że dobrze mu szło. Wiedział, że ten ekstatyczny stan, w którym się znalazł, stan powodzenia, w którym udaje się wszystko doprowadza częstokroć do utraty skupienia tak ważnej i istotnej, jeżeli chodzi o ewentualne skutki tego przedsięwzięcia. Zawziął się zatem w sobie i postanowił nie angażować się aż tak bardzo, nie podniecać całą tą sytuacją jak szczeniak, tylko chłodno, spokojnie rozegrać swoje karty. Wyszedł z piwnicy, zamykając ją wcześniej na klucz i po kilku minutach już był na głównym deptaku. Ulica główna, czy jakaś tam, nie ma to większego znaczenia, główne ulice mają tendencję do nazywania się podobnie, tak jak on miał zresztą tendencję do szukania tych podobieństw w różnych miejscach i zbierania ich w jedną całość, mówiącą wiele zarówno o jednostce, jak i o ogóle. Ciężko zdefiniować czym zajmował się do końca F. Według niego samego chciał zajmować się sztuką, czy też, uczynić życie sztuką, ale nie do końca wiadomo było o co mu chodzi. Częstokroć był pytany przez znajomych i rodzinę o medium, dzięki którym tę sztukę chciałby tworzyć, ale on niezmiennie twierdził, że będzie robił sztukę swoim życiem i już oni zobaczą jak on to przedstawi. Trzeba mu oddać, że starał się niemożebnie, by zaspokoić ich ciekawość, choć trzeba przyznać, że nie byli oni do końca świadomi jego prób. Organizował częstokroć coś na wzór performance, czy innego happeningu, najczęściej odbywającego się w jakiejś spelunie. Mówił na przykład w kilku językach do kilku różnych osób, a następnie zwracał się do kogoś zaraz obok nich w języ ku ojczystym. Wchodził również chętnie w dyskusje światopoglądowe z mieszkańcami (gdyż tak należałoby ich nazwać) tych barów i rozprawiał z nimi długie godziny, argumentując za wszystkimi możliwymi stronami konfliktu i jednocześnie zgadzając się cały czas ze swoim rozmówcą. Miał również tendencję do proklamowania niepodległości jakiegoś baru i zachęcania reszty, po uprzednim wejściu na stolik, do inwazji na bar okoliczny. Co ciekawe, raz nawet udało mu się zebrać odpowiednią grupę ludzi, aczkolwiek inwazja ta nie zakończyła się powodzeniem, gdyż zaraz po wejściu F. oświadczył, że cały czas był podwójnym agentem i teraz to oni zapłacą za krzywdy wyrządzone jego ojczyźnie, po czym złapał za plastikowy widelec i dźgał nim powietrze dookoła siebie aż ktoś, w przypływie pijackiego rozsądku, rozwalił mu butelkę na głowie. F, mimo swoich niepowodzeń, nie poddawał się jednak w walce o uczynienie swojego życia sztuką i konsekwentnie dawał swoim znajomym powody do rozwiązania owej znajomości. Trzeba mu jednak oddać, że zarówno jego kreatywność jak i niewątpliwa charyzma były jak najbardziej odpowiednimi cechami by zyskać przychylność w świecie sztuki. To zresztą człowiek o nieprzeciętnej inteligencji, zarówno w górę jak i w dół, aczkolwiek człowiek, który z przestrachu przed możliwym nieosiągnięciem swojego celu, możliwym fiaskiem całego planu artyzmu życia, tak bliskiego jego osobie, że nieświadomie unikał wybrania jakiejkolwiek z opcji do wyrażenia swojego talentu. Oczywiście, świetnie sprawdziłby się jako pisarz, malarz, czy inny sztukmistrz, ale jego ciągłe rozchwianie umożliwiało mu prowadzenie swojej sztuki życia jedynie na poziomie jego własnego umysłu. Aż do momentu, w którym wpadł na ten, skądinąd, genialny pomysł. O którym zresztą chętnie później opowie.
Wszedł w międzyczasie do tego sklepu, o którym mówił, że chce tam wejść, specjalnie wybranego, nieuczęszczanego wręcz wcale (swoją drogą – jak oni się utrzymują z tego?), gdzie znał panią kasjerkę, płochliwą istotę, studentkę medycyny, względnie atrakcyjną, gdyby ona sama zechciała się postrzegać w takich kategoriach, idealną wręcz do planu, który F. uroił sobie w swojej głowie.
-Dobry wieczór – powiedział do niej.
-Dobry wieczór – odpowiedziała ona, ale dużo ciszej od niego, gdyż już zaczęła się bać ewentualnej konfrontacji nie dość, że z klientem, to jeszcze z mężczyzną, to jeszcze z kimś, kto przeważa nad nią fizycznie.
-Poproszę pół litra czystej wódki i paczkę lajtów.
-Ale. – zająknęła się – jakiej wódki…? Jakie papierosy pan chce?
-Wszystko musisz zepsuć – odpowiedział jej stanowczo, dokładnie tak jak zaplanował.
-Ja, przepraszam, po prostu nie wiem o co panu chodzi.
-Zaskocz mnie.
-Czyli którą?
-No zaskocz mnie po prostu, weź którąkolwiek.
Kasjerka zatraciła się w jego pewności i stanowczości, w jego grubiaństwie i męskości. Była zresztą jedną z istot, które łatwo się zatracają w silniejszych osobowościach i stają się usłużne i posłuszne.
-Może być ta? – spytała go zdenerwowanym głosem.
-Ta cokolwiek. Daj mi jeszcze te szlugi.
-Te? – spytała, biorąc pierwszą z brzegu paczkę.
-Tych nie lubię. Ale dobra, niech będzie.
-To będzie..
-Kartą.
-Drukować kopię?
-Nie, ale posłuchaj mnie teraz uważnie – powiedział F. i zniżył się do niej, patrząc jej prosto w oczy – czy uważasz, że jesteś dobrym człowiekiem?
-Ja? Nie wiem…chyba, chyba tak.
-To powiem ci coś jeszcze. Porwałem dzisiaj kobietę, zamknąłem ją w swojej piwnicy i przywiązałem do krzyża. Mam zamiar wydrzeć z niej istotę kobiecości, torturując ją i upijając. Jesteśmy na ulicy K.
-…ale o co panu chodzi? Czemu pan mi to mówi?
-Nie wiem. A co z tym zrobisz?
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz