Wspólny mianownik

Wielkie umysły myślą podobnie. Sam myślę podobnie jak wielkie umysły. Ale jestem krok do przodu. Nie tylko wiem jak myślą, ale wiem skąd się biorą u nich te myśli. Maksymalizuję zyski, minimalizuję straty. Proste.
Wszystko zaczęło się, gdy byłem jeszcze dzieciakiem i rodzice dali mi do przeczytania biografię Mozarta. Moglibyśmy roztkliwiać się nad prawdopodobieństwem tej historii, ale tak to zapamiętałem, więc tak to będę opowiadał. W każdym razie poczytałem trochę o nim i zainteresowałem się geniuszami jako ogólnością. Byłem jeszcze szczylem, ale wiedziałem jedno – musi być jakiś związek, jakiś powód, który mi umyka, a na który nie zwrócono jeszcze uwagi.  Zauważyłem wtedy pewną tendencję. Mianowicie – każdy z nich myślał swoje wielkie myśli w przypadku. Jakby w tle ich życia działy się ważne procesy, które po skończeniu wyskakiwały jak wydrukowana kartka papieru. I wtedy pomyślałem sobie, przecież to takie proste. Należy po prostu żyć przypadkiem, a wszystko co genialne od razu zostanie wydrukowane przez moją schorowaną jaźń. Nie było to jakieś głupie pozytywne myślenie, wszystko na tak i do przodu, nie, to było bardziej jak zdanie się na nurt życia, który ciągnie cię trochę w lewo, trochę w prawo, ale gdzieś na pewno. Robiłem zatem wszelkie rzeczy, które jako pierwsze przychodziły mi do głowy. Gdy ktoś mówił mi – wejdź na drzewo – a pierwszą myślą było – nie wchodź, zostawałem na ziemi. Gdy ktoś prosił mnie o pieniądze i pierwszą myślą jaką miałem było mu je dać – dawałem mu. Wtedy zauważyłem pewne wady mojego myślenia, które musiałem zniwelować. Po pierwsze – ludzie będą chcieli cię wykorzystać. Po drugie – myśl pierwsza to nie jest zawsze twoja myśl. To może być myśl, której cię nauczyli. Nie chciałem zdawać się na kiepski procesor rodziców, bardziej liczyłem na superkomputer mojej nieświadomości. Po trzecie – byłem wieczną odpowiedzią i żadnym pytaniem. Żeby zacząć zyskiwać coś na tym interesie z geniuszami należałoby może najpierw coś zrobić, a nie tylko reagować na kogoś innego. Wykazać się kreatywnością – to mam na myśli.
Żeby uporać się z pierwszym problemem zacząłem się zastanawiać dlaczego ludzie chcą cię wykorzystać. Musi być jakiś wspólny cel, dla którego chcieliby. Jakiś taki ogólny, wielki cel, ponadludzkie spełnienie, do którego dążą i bardzo potrzebują do tego ciebie albo jakiegokolwiek innego człowieka. Co zyskują zazwyczaj? Pieniądze. Szacunek. Władzę. Wszystkie te rzeczy mają wspólny mianownik – zysk. Czyli zysk dla samego zysku. Zysk po to, żeby więcej mieć. Żeby zatem nie dać się wykorzystywać, żeby nikt nie miał ze mnie zysku, postanowiłem być kompletnie nieprzydatny dla kogokolwiek. Gdy ktoś pytał mnie o drogę – odpowiadałem, że nie wiem. Gdy ktoś chciał ode mnie pieniądze – nie miałem. Proste.
Drugi problem był trudniejszy do przekroczenia. Przecież wychowywałem się gdzieś, które miało jakieś zasady. Trudno jest wyprzeć z siebie całe dzieciństwo, socjalizację i resztę tego szajsu. Zacząłem zatem szukać tytułu grupy, jakiejś ogólności, która obejmowałaby te wszystkie elementy przedświadome. Pomyślałem – co łączy te wszystkie rzeczy? Cywilizacja. Dzieciństwo miałem w cywilizacji i tylko w cywilizacji było ono ważne. Tak samo jak obyczaje i cała reszta. Postanowiłem zatem zrezygnować z cywilizacji i całej kultury, która tak bardzo mnie ograniczała.
Trzecia wątpliwość była zdecydowanie najgorsza. Bo nawet jeśli mogłem być kompletnie nieprzydatny i odcięty od cywilizacji to nadal nie mogłem po prostu zacząć być kreatywny. Zacząłem zatem kombinować. Przecież musi być jakaś wspólna rzecz dla wszystkich kreatywnych ludzi, którzy wynajdują, tworzą, czy niszczą. Długo się nad tym zastanawiałem. Chodziłem po swojej pustelni jedząc leśne przysmaki, mieszkając w grocie, pijąc wodę ze strumienia, czy zaspokajając swoje potrzeby seksualne z królikami. I w końcu mnie uderzyło – wspólny mianownik był zaraz przed moimi oczami. Kreatywność to cecha ludzi wyjątkowych. Innych od wszystkich, myślących inaczej, żyjących inaczej. Spojrzałem na siebie i stwierdziłem – jesteś już wyjątkowy. Żyjesz w lesie z dala od społeczeństwa, w kompletnej bezużyteczności. Co więcej możesz uczynić, by odróżnić się od reszty ludzi?
Dumny kroczyłem po moich polanach, ciesząc się z tego, że zaraz wpadnie mi do głowy genialny pomysł. Czułem jak moja podświadomość intensywnie pracuje, jak wszystkie trybiki działają w zgodzie. Puszczałem swobodnie wodze fantazji. Zrezygnowałem z jedzenia ryb z pobliskiego strumienia, gdyż wymagało to zbyt wiele wysiłku. Chciałem się skupić tylko na nie skupianiu się, żeby moje procesy działały jak najlepiej tylko mogą. Zrezygnowałem też z czasem z szukania jedzenia w ogóle, bo było to zupełne marnotrawstwo czasu. Zacząłem jeść swoje włosy i paznokcie. Piłem deszczówkę, a gdy było sucho – swój mocz. Żyłem pełnią życia.
Trwało to jakiś czas, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Mówiłem sobie – jeszcze tydzień, po czym, gdy tydzień minął, dawałem sobie kolejny. Wiedziałem, że jestem na progu czegoś wielkiego i nie chciałem tego puścić. Byłoby to zupełnie nieodpowiedzialne. W pewnym momencie stwierdziłem, że czegoś mi chyba jednak brakuje. Co jeszcze mieli wszyscy geniusze, czego ja nie miałem? Człowieczeństwo. Zacząłem szukać czegoś wspólnego całemu doświadczeniu człowieczemu, żeby je jakoś najpełniej doznać. Doszedłem do wniosku, że są dwie rzeczy, które najlepiej to określają, najbardziej poruszają człowieka. Seks i śmierć. Postanowiłem zatem zdobyć obie. Wróciłem do miasta w swoim worku, który służył mi za ubranie. Próbowałem poderwać jakąś kobietę, żeby uprawiać z nią seks, ale żadna nie była tym zainteresowana. Wtem olśniło mnie – po co marnować czas? Zrobię wszystko za jednym zamachem. Znajdę kobietę, będę uprawiał z nią seks, a potem ją zabiję. Zawsze byłem pragmatyczny. Zaczaiłem się w parku i czekałem na jakieś samotnie przechadzające się kobiety. Czekałem i czekałem. Nic się nie działo. Wtem nad ranem, zobaczyłem zbliżającą się postać. Była to postać kobieca, podskakująca w rytmie. Biegaczka. Świetnie, pomyślałem. Wszedłem za krzak i czekałem na dogodny moment. Gdy przebiegła obok wyskoczyłem i złapałem ją. Zaczęła krzyczeć. Przestraszyłem się, że mogę nie zdążyć z tym całym seksem, bo ktoś zaraz tu wpadnie i przerwie. Walnąłem ją więc kamieniem w głowę. Krew trysnęła i w tym samym momencie krzyk ucichł. Padła na ziemię. Popatrzyłem chwilę na nią, dotknąłem ją. Nie żyła. Ale była wciąż ciepła. Szybko wsadziłem jej, popchnąłem ją kilka razy i skończyłem w niej.

Chciałem wrócić do swojej pustelni, ale złapali mnie po drodze policjanci i zaczęli mnie wypytywać o różne rzeczy. Czemu tak wyglądam, czy potrzebuję pomocy itd. W końcu wzięli mnie siłą na komisariat, oskarżając o włóczęgostwo i obrazę czegoś tam. Nie pamiętam. W każdym razie, skoro już byłem na komisariacie i tak dalej, a niedawno w parku została zabita kobieta, osobnicy tacy jak ja, włóczący się bez celu, byli, co zrozumiałe, pierwszymi podejrzanymi. Szybko dowiedzieli się, że to byłem ja. Przeprowadzili na mnie wcześniej jakieś testy i wszystko pasowało. Wylądowałem w sądzie. Nie było to dla mnie zbyt przyjemne, bo czułem jak moje zębatki nieświadomości kręcą się wolniej. Ale nie mogłem nic zrobić, bo było ich wielu. Sędzia stwierdził, że nie nadaję się do więzienia i wysłałem mnie do szpitala psychiatrycznego, żeby tam się mną zajęli. Spędzam teraz tutaj czas. Doktor, który się mną zajmuje stwierdził, że jestem niebezpieczny. Nie można przewidzieć co zrobię, bo nie mam żadnych skrupułów. Jak coś sobie postanowię to po prostu to robię bezrefleksyjnie. Powiedziałem mu, że jak najbardziej refleksyjnie. Wszystko dzieje się w tle, mówię, wszystko w tle. Stwierdził też, że jestem niepoprawnym obiektywistą. Nie wiem do końca co miał na myśli. Próbuję tu jakoś przetrwać, ale dali mi jakieś leki i czuję się trochę otępiały. Chciałem wyciągnąć wspólny mianownik z tego wszystkiego, żeby coś zrozumieć, ale powoli przestaję pamiętać co to jest mianownik. Przestaję pamiętać jak to się wszystko zaczęło. Mam w głowie tylko Mozarta. Zawsze mam skurcz odbytu, gdy sobie o tym przypomnę. Lekarz mówi, że nie rokuję zbyt dobrze. Wtedy przyszło mi nagle do głowy. Po tylu latach, w końcu przyszło do mnie. Dziękuję. Ściągnąłem pasek od spodni i zacisnąłem sobie wokół szyi. Uśmiechnąłem się do siebie, zawiązując drugi koniec na klamce. To prawda – życie ludzkie śmieszy geniuszy. I powiesiłem się.

F.

4 komentarze:

  1. Twój tekst wbił mnie w ziemię. Totalny szok. To jak piszesz. Naprawdę podziw.

    OdpowiedzUsuń
  2. Spadłam z krzesła. Nie wiem czy wstanę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie piszesz, na pewno jeszcze tutaj wrócę :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń