Inercja twórcza

I warto było? Czy warto było to wszystko powtarzać, za każdym razem w ten sam sposób, jakby starając się opisywać jakąś historię, usilnie wcierając ją w ramy, wciskając jak ten puzzel, kanciastymi łapami macając kanciastą przeszłość? Z tej przeszłości wyciągając co pikantniejsze kawałki, ażeby kiedyś w wyidealizowanej przyszłości opowiedzieć ją tak, jak się chce? I warto było się w to bawić? Przecież każda historia, która ma początek, rozwinięcie i zakończenie, i nic poza tym, jest bezwartościowa. Wiesz na jaki ja wpadłem pomysł? Proste, zmienić hierarchię, nie bawić się w przyszłość, przeszłość i tak dalej. Przecież świat się staje, a nie zaczyna i kończy, tak? No właśnie. Więc pomyślałem, że po co zaczynać, bo to nic nie daje i po rozwijać, bo to tylko zapchaj-miejsce. Kumasz? Zacząłem pisać tylko zakończenia. Ekskluzywnie tworzyłem końcówki, żeby z punktu widzenia ostatnich stronic historii tylko patrzeć na to, czym była.
 I to działa. Bo odejmujesz ten element pod tytułem „Co autor miał na myśli?”. Nie ma interpretacji, nie ma subiektywnych pomysłów na to po co, ktoś tam, coś. Nie. Wszystko jest subiektywne. Subiektywne początki, subiektywny symbolizm, wszystko. Masz na przykład końcówkę, w której autor opisuje przez kilka stron pościg. I ten koleś biegnie, biegnie, tamten go łapie, naparzają się, norma, a potem jeden z nich cedzi przez zęby coś w stylu – nigdy więcej i zabija drugiego. Klasyk. Potem dajesz to ludziom i wszyscy mają inne interpretacje. Ten bardziej romantyczny stwierdzi, że chodziło o jakieś niesnaski w związku z kobietą. Inny, bardziej progresywny, że się chłopaki zdradzały nawzajem. Ten polityczny, co wszyscy go blokują wszędzie zacznie dopatrywać się w tym jakiejś ideololo, że niby nigdy więcej nie oddamy naszego kraju. Ten z drugiej strony barykady powie, że nigdy więcej nie podniesie się brunatna chmura, kumasz? Idealne rozwiązanie. I najlepsze w tym wszystkim jest to, ze każdy z nich będzie wielkim fanem tego bohatera, bo będzie na tyle nieokreślony, że bez problemu wsadzą w niego cokolwiek zechcą, najlepiej, lepszą wersję siebie.
Po co? Nie rozumiesz nic. Nic nie rozumiesz. Sztuka jest już bezsensu. Sztuka nie tłumaczy się sama przez się tylko musisz mieć stronice dlaczego to jest takie dobre, wyjaśnień, głębi kolorytu bohatera i wszystkich tych pierdół, tak, pierdół zakłócających ci odbiór, zakłócających bezpośredni dostęp do dzieła sztuki. Nie ma tej intymnej relacji, gdyż środowisko artystyczne jest przeintelektualizowane w tym najgorszym sensie, czyli w połączeniu anegdotycznej, wręcz kazuistycznej wiedzy z absolutnym brakiem subtelności. Dlatego ja piszę końcówki, bo dbam o subtelność. Bo jedną rzeczą mogę powiedzieć tak wiele, nic nie mówiąc wcześniej, za niczym poważnym nie stojąc, rozumiesz? Nie ma za mną słów pisanych wielką literą oprócz symbolicznego duetu Pierdol Się, w którym pokładam ostatnie grosze eksplanacji, jakie mi zostały po mojej małej rewolucji. I piszę tylko końcówki.
Nie sprzedaje się dobrze, to fakt. Ale nie po to się robi sztukę, prawda? Jeżeli zasiadasz przy czymkolwiek z myślą o komercyjnych aspektach tej zabawy to usiądź gdzieś indziej. Po co mazać się po sztuce. Jakbyś chciał zarobić pieniądze to mógłbyś pójść gdziekolwiek, na ekonomię, na sprzedawcę, kurwa, na lekarza, czy kogokolwiek kto żyje dla zarabiania pieniędzy. Ale nie tutaj. Ja wierzę w to co robię. Wiesz jak to złożyłem? Napisałem dwadzieścia końcówek i wysłałem do różnych redakcji. Różne redakcje zareagowały różnie, ale kilka wyraziło swoje zaintererere, więc idealnie. Potem dopisałem jeszcze czterdzieści i zrobiłem z tego kilkuset stronicowy zbiór końcówek historii, które mogłyby się wydarzyć. Wiesz jak to nazwałem? „Wszystko”. Bo wszystko w tym jest.
Potem wymyśliłem ciebie. To była moja największa batalia ze sobą. Moje małe ty na końcu każdej narracji, wciąż żyjące, wciąż zadające mi pytania o mnie. Mój najlepszy, najgorszy przyjaciel. Zwierciadło, w którym odbijam własne myśli, motywuje mnie codziennie, buja mną, gdy do niego mówię, tracąc go jednocześnie za każdym otwarciem. Mój własny subiektywizm wyinterpretowany ze mnie i położony gdzieś obok, żebym był ja i mógł na siebie spoglądać jak patrzę. Kumasz? Inny i Ten Sam, tego typu zabawy. Wyrwany język, który nie potrafi przestać paplać, co tylko mu przyjdzie na myśl, co tylko jest w stanie wyciągnąć z tej rzeczywistości, w której egzystuje, z tej kartki papieru, swojego prywatnego więzienia bez widoków na przyszłość, bez widoków na teraźniejszość, z jaśniejącym widokiem tylko na boki kartek i inne końcówki. Postać rozumiejąca tylko tyle, ile da się jej zrozumieć, a następnie wyprzedzająca siebie samą, bo znajduje coś pomiędzy słowami, coś „w pomiędzy” zabawą językiem. W tych słowach używanych nieprzypadkowo, w tej koszuli założonej z jakiegoś powodu, który wymusza na mnie nawet to, żebym przyznał się do noszenia tej szpetnej, spoconej, spranej i pogniecionej koszuli, tej koszuli, w której muszę pokazać swój status, w koszuli, którą dostałem, bo nie mam pieniędzy, bo nie potrzebuję pieniędzy, bo chcę, kurwa, żyć, proszę, przestań już, nie męcz mnie, bo ile można, bo ile człowiek wytrwać może samego siebie?!

I teraz pora na mnie. Jak wymyśliłem siebie to 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz