Rozmowa z M., którą odbyłem pewnego wieczoru miała wszystkie elementy symptomatyczne dla pierwszych razów. Stres, niepewność, brak doświadczenia i, po prostu, strach. Ponad półtorej godziny rozmowy o "ważnych sprawach" tak nas zmęczyło, że musieliśmy iść na piwo. Zastanawialiśmy się jak wyszło i czy warto to w ogóle upubliczniać? Starałem się uspokajać M. i siebie, że nikt tego nie ogląda, nikt na to nie zwraca uwagi, więc nie będziemy musieli się wstydzić. Czego mielibyśmy się wstydzić? Nienaturalności swojego głosu usłyszanego na nagraniu? Własnych słabości i niedociągnięć? Też. Głównie wstydziliśmy się jednak siebie, a raczej udostępnienia siebie. W prywatnym świecie, w którym nikt nas nie sprawdza możemy sobie pozwolić na swobodę pewności. W świecie publicznym, gdy swoboda ta jest nam odbierana, przybiera ona wykoślawiony obraz nas samych, uwięzionych w meandrach języka, uwięzionych w konwenansach społecznych, stąpających po minach kurtuazji i dopuszczalności. Gdy jednak wziąłem się za redagowanie tego tekstu uderzyło mnie coś innego. Że, tak naprawdę, spójność nie powinna grać większej roli w tym procesie. Że dużo ciekawszy portret M. wyłania się z potknięć, napomknięć i szumów, tu i ówdzie zarysowanych, z których wyłania się portret, można by rzec, impresjonistyczny. Portret człowieka, którego trudno jest dziś uświadczyć. Człowieka porządnego. I o tym właśnie jest ta rozmowa.
SURÓWKA:
Co ty właściwie robisz?
Chciałbym…chciałbym
wiedzieć, znać odpowiedź, tak? Takie pytanie bardzo często pada w rozmowach, w
poznawaniu między ludźmi, gdzie od razu jest właśnie – jak masz na imię? I pada
to drugie pytanie – czym się zajmujesz? I od razu mam pauzę. Mam długą pauzę i
gdzieś tam uciekam myślami. Kiedy ktoś mnie pyta o to, czym się zajmuję, to nie
mówię, że interesuje się tym i tym, bo to nikogo nie interesuje. To jest
pytanie, które, znając wielu ludzi, dotyczy – gdzie pracujesz, jaką masz
pozycję społeczną. Może to jest pesymistyczne podejście, tak? Czasem mam takie
wrażenie, że tylko o to w tym pytaniu chodzi.
Rozumiem. W jakiś sposób też o to
skąd się wywodzisz. Z tego co wiem to wywodzisz się ze wsi, tak?
Tak,
z prowincji. Ładniej brzmi z prowincji, praktyczniej brzmi ze wsi. Mówię, że
pochodzę z dalekiego wschodu, żeby skonsternować ludzi. Żeby ich wystraszyć, co
by nie wnikali bardziej. Jeśli ktoś wnika to ma jakiś taki plus za to, że był
dociekliwy. Oni na to – czyli co – Ukraina? No na pewno nie słyszysz u mnie
jakiegoś akcentu z wschodniego języka. Po prostu jestem z wschodnich rubieży
kraju, ładnie to tak można ująć. Poetycko, bardzo sienkiewiczowsko.
I przyjechałeś do dużego miasta. Po
co?
Żeby
osiągnąć cel, marzenie, sukces. Dla mnie, w pewien sposób, patrząc konkretnie,
są to synonimy. To jest spójne. Na początku były marzenia, potem cel i jego
realizacja, a teraz mam tyle lat, ile mam, więc mam nadzieję, że na końcu
będzie sukces. Ogólnie to moje miasteczko miało jakieś trzy tysiące
mieszkańców. Wszyscy się znają, nikt się nie lubi. Jak to na wsi.
Po przyjeździe do dużego miasta
miałeś coś, co można nazwać szokiem kulturowym?
Dla
mnie to nie był aż taki szok, bo za dzieciaka kilkakrotnie byłem w Gdańsku. Już
nie wspominając o różnych wycieczkach klasowych i powrotach z obowiązkową
wizytą w McDonaldzie, bo inaczej wycieczka była nieudana. Bywałem na wakacjach
kilkudniowych, kilkutygodniowych właśnie w Gdańsku, więc to miasto troszeczkę
już poznałem. Zobaczyłem trochę jego kulturę i zrozumiałem plusy mieszkania w
dużym mieście.
Czy jak już zamieszkałeś to czułeś
się inny? Czułeś, że wszyscy wokół mają kod kulturowy, którego nie rozumiesz?
Nie
czułem się zupełnie inaczej ze względu na to, że mieszając w akademiku, tam
gdzie większość ludzi pochodzi ze wsi. Każdy z moich nowo poznanych znajomych
miał ten sam problem, czyli przeniesienie się z małej miejscowości, ze wsi do
dużego miasta. I my tam się garnęliśmy do siebie wszyscy. Pomagaliśmy sobie.
Jeden był na Przymorzu, drugi tam miał jechać, to kolega Franek jechał z nim,
żeby mu powiedzieć, gdzie wysiąść, bo miał już więcej doświadczenia. Mieliśmy
małą społeczność piętrową, bo najłatwiej jest właśnie się integrować przy jakichś
posiłkach, więc piętrami się integrowaliśmy, poznawaliśmy, wspieraliśmy.
A poza akademikiem?
Poza
akademikiem to ludzie ze studiów, tak? I
właśnie na studiach dużo osób również było spoza dużego miasta. Aczkolwiek, ze
względu na specyfikę studiów to jednak był to poziom dużego miasta. Chodzi mi o
poziom mentalny. Tego doświadczenia kultury, rozwoju cywilizacyjnego w
porównaniu ze wsią, bo wiemy, że tam poziom jest zupełnie inny.
Czułeś, że coś Ci ominęło? W
znaczeniu – oni wszyscy mieli ten swój rozwój kulturalny, społeczny itd….
Zupełnie
nie. Zupełnie czegoś takiego nie miałem. Wiedziałem, że oni zachowują się w ten
sposób, wiedziałem, że ja się zachowuję w ten sposób, wiedziałem, że w
niektórych sytuacjach mogłem się czuć zagubiony, ale nie czułem z tego powodu
jakiejś słabości. Może czasem zachowałem się głupio, czasem mi też było głupio
przez moje zachowanie, ale nie czułem się z tym źle, nie miałem jakichś stanów
depresyjnych tylko dlatego, że nie wiedziałem jak kupić bilet w automacie,
podchodząc do niego pierwszy raz.
Czyli nie spotkało Cię żadne
okrucieństwo ze strony „wymuskanych chłopców z wielkich miast”?
To
jest zupełnie inna sytuacja. Wiemy, że są i na prowincji, i w dużych miastach,
ludzie wywyższający się, a tu mieli szerokie pole do popisu. Mając jedną
sytuację, w której człowiek się wygłupił to łatwo już w tej relacji osoba-osoba
podskoczyć wyżej, dać osobie do zrozumienia, że jest się wyżej.
Miałeś jakieś konkretne
doświadczenia, czy to było raczej na zasadzie – wiesz, że przeciwko Tobie
knują, ale nie możesz tego wskazać?
To
się unosiło w powietrzu. Sytuacji namacalnych, gdzie coś mi zasugerowano, czy
powiedziano wprost nie rozpamiętywałem, nie zapamiętywałem, nie zapamiętuje
nadal. Może coś takiego miało miejsce, ale przykładów nie będę w stanie podać.
Przechodząc do tego, co mówiłeś na
początku. Sukces, marzenia, praca. Ambicja. Po to przyjechałeś do Gdańska?
To
jest chyba właśnie domena osób z prowincji. Widzę jakąś tendencję, obawiam się,
że w nią wpadłem. Kiedyś nie chciałem przyznać się do czegoś takiego. Teraz
trzeba się z tym pogodzić, że jestem częścią tego systemu, wpadłem w jego wir.
Wcześniej tak, myślałem – jestem wyjątkowy, ja w coś takiego nie wejdę, nie
będę brał udziału w wyścigu szczurów, nie będę napędzał tego wszystkiego i
zostanę sobą. Będę dobrym człowiekiem w sercu itd. Coś takiego nie może mieć
miejsca przez całe życie, nie ma co ukrywać, ja już się z tym trochę
pogodziłem. Nie miałem dokładnie określonego celu jak przyjechałem do Gdańska.
Nie miałem czegoś takiego, że chcę pracować w tej i w tej firmie, chcę mieć
taką i taką działalność. Nie miałem takiego celu, że musze jeździć tym
samochodem, mieć taki dom, taką żonę i tyle zer na koncie. To było tak
troszeczkę, że chodziło o samo poczucie osiągnięcia sukcesu. To miał być
całokształt. Miałem wstać z łózka, wyjrzeć przez okno i stwierdzić – no kurczę,
udało się.
Czyli sprzedali Ci to poczucie
sukcesu, tak?
Tak.
Po prostu chciałem poczuć satysfakcję. To miał być właśnie ten sukces. Tyle lat
na coś pracowałem, tyle poświęceń. Chociaż z tymi poświęceniami to nie ma co
przesadzać. Coś się robiło, trochę się kombinowało, ale coś z tego wyszło.
Chodzi o to, żeby poczuć, że coś się osiągnęło, pomimo tego, że miało się swoje
przerwy, zawahania i nie pracowało się należycie na ten sukces.
Jasne, ale to są jakieś komunały. Z
jakiegoś powodu poszedłeś jednak, konkretnie, na prawo.
Byłem
uświadomiony przez bliskich i przez siebie, bo sam też się wkręciłem w ten
pomysł studiów prawniczych. Że jest to kierunek prestiżowy i..
I co to znaczy prestiżowy?
No,
że ludzie będą troszeczkę korzystniej patrzeć na samego człowieka, jeśli będą
wiedzieli, że interesuje się tym i tym zawodem i coś tam wie, więc trzeba z nim
uważać.
Nie myślisz, że patrzyliby tak samo
na handlowca, który zarabia miliony?
Właśnie
nie! Coś by się nadrabiało. Można być biednym prawnikiem i mieć prestiż, można
być bogatym handlowcem i tego nie pokazywać, a być znacznie majętniejszym.
Co Ci daje ten prestiż, konkretnie?
Zwracają
się staruszki per pan, mimo że jestem młodszy, ale czują poważanie w mojej
osobie. Jakoś w ten sposób odczuwam ten prestiż.
Po co Ci to?
Na
nic. Teraz już na nic. Jestem pogodzony z tym jakie te studia były, jakich tam
ludzi poznałem, jacy ludzie tam są i już z tym skończyłem. Chciałem jeszcze
powiedzieć… Zaczęliśmy mówić o tym, dlaczego wybrałem te studia. I padło słowo „prestiżowe”
z moich ust. Teraz studia kończę, a nawet w trakcie studiów ludzie pytali – co
robisz? Studiuję. Ale co? Prawo. Oni na to – o, kurczę, ale ty jesteś fajny,
prawo, taki trudny kierunek. Ja zawsze pukałem się w głowę – ludzie, spokojnie,
to jest kierunek jak każdy inny. Jest wiele kierunków trudnych, wymagających,
jeżeli chodzi o naukę, ale sam prestiż – to nie to.
Nie bez powodu jednak o tym
powiedziałeś na początku. Wiesz jak to jest, jesteś młody, jesteś kretynem i ludzie
podsuwają Ci pod nos bodźce. Filmy o prawnikach, seriale o prawnikach, książki
o prawnikach. Nie podsuwają Ci filmów o informatykach. Więc myślisz sobie – idę
na prawo, bo słyszałem o tym, bo to prestiżowy kierunek.
Mój
polonista po rozdaniu świadectw maturalnych rozmawiał z grupką ludzi z naszej
klasy. Był bardzo wymagającym nauczycielem. Rozmawiał z jedną osobą i pyta się
o studia. Ta osoba mówi – no, medycyna. No, fajnie, fajnie, to sobie poradzisz.
Prawo. O, fajnie, fajnie, bardzo prestiżowy. Podchodzi do mnie. Ja mówię –
myślałem o studiach prawniczych w Gdańsku. Aha. O to trudno będzie, trudno.
Żałuję, że nie poszedłem do niego na pierwszym, drugim, czwartym roku studiów,
póki mnie jeszcze znał, żeby powiedzieć mu – stary, coś ty chciał mi….dzieciaku.
A on był magistrem w liceum ogólnokształcącym.
A teraz się porównujesz. Jedziesz na
prestiżu, o którym mówiłeś wcześniej.
Często
go wykorzystuję. Właśnie poprzez przeświadczenie u ludzi. Prestiż to pojęcie
innych ludzi o statusie. Ja to wybrałem, żeby ten prestiż u tych ludzi
zgarniać. Może w ten sposób to widzę. Bo przecież, jeśli ktoś mówi, że jest
prawnikiem to znaczy, że ma mercedesa za rogiem. (śmiech)
Czy czujesz się w jakiś sposób
oszukany przez to?
To
jest po prostu kwestia manipulacji i wykorzystania tego u ludzi. Jeśli ja
powiem i – przepraszam boli mnie ręka, ja muszę iść pierwszy, bo mam zaraz
sprawę – zaraz znajdzie się lekarz.
Spytam inaczej. Czy czujesz się
oszukany jako dzieciak, że robili tak dużo szumu…
Nie,
nie czuję się oszukany. Może zawiedziony, w pewien sposób. Bardziej w stosunku
do samego siebie, bo miałem jakieś wstępne wyobrażenie o tych wszystkich
salach, profesorach, sukcesach, kołach naukowych. Może, po prostu, mogłem to
lepiej wykorzystać. Nie miałem poczucia bycia oszukanym przez ten prestiż, ale
może troszeczkę zawiedziony. Mogłem być lepszym magistrem prawa. To na pewno.
Oszukany – nie, nie powiedziałbym.
Skończyłeś prawo. Teraz pracujesz w
jakiejś firmie. Zarabiasz. Moje pytanie jest następujące – po co? Czy widzisz
się ponad egzystowaniem jako trybik w maszynie społecznej?
Chyba
nie widzę innego rozwiązania jak, w pewien sposób, nie być częścią tego
systemu. Nie wiem czy mi się udaje, uda w przyszłości zachować swoją
naturalność, jakąś część niedotkniętą przez tryby systemu. Myjąc zęby, kilka
miesięcy temu, patrząc w lustro, byłem bardzo negatywnie nastawiony do świata,
ludzi, także do samego siebie. Stwierdziłem, Boże, czyli co, teraz czterdzieści
lat w tym systemie, myjąc zęby codziennie rano, patrząc na swoją niewyspaną
twarz, no nie! Boję się! Nie chcę!
I co dalej?
I
spóźniłem się do pracy. Potem stwierdziłem jednak, że jest to droga. To jest
etap.
Jaki jest kolejny?
Jak
mam dobry humor to uważam, że po tym fragmencie kafkowskim, że nie ma
rozwiązanie i nie będzie, nastąpi kolejny etap, będzie fajnie. A potem, nie
wiem, jest poranek i, cholera, to jest etap. A co jeśli się nie uda, coś się
schrzani? A co jeśli będę to przeciągał? I znowu jestem wystraszony.
A co ma się udać?
Dobre
pytanie. Ciężko na nie odpowiedzieć.
Chodzi o pieniądze?
Nie.
chociaż, chyba jestem troszeczkę materialista. Nie ma co ukrywać. Zacząłem
pracować, sam na siebie zarabiać, bo, trzeba przyznać, przez okres studiów
wspierali mnie rodzice. Sam niewiele zarabiałem. Teraz, jak zacząłem zarabiać,
to każdą złotówkę zacząłem liczyć, lepiej zarządzać swoimi środkami finansowymi.
Materialista troszeczkę jestem, dlatego uważam, że pieniądze też mogą być jakąś
drogą do poczucia zadowolenia z życia. Czyli – będę kupował sobie zabawki to
będę zadowolony.
Nie potrzebujesz jednak tych zabawek.
One są tak skonstruowane, że tworzą zapotrzebowanie na siebie. Zresztą, co
dalej, ładniejsze zabawki?
Ja
też chciałbym znać odpowiedź na takie pytania. Kolejnym etapem jest etap numer
dwa, czyli lepsza praca. Potem etap numer trzy, jeszcze lepsza praca. Każda
lepsza praca ma sprawić, że będę bardziej niezależny, będę miał lepszą wypłatę,
będę się więcej uczył, wiedział więcej. Jeden, dwa, trzy, potem jeszcze jakieś
inne etapy, może jakieś wakacje. Wyjazd w Bieszczady. Jestem troszeczkę
wciągnięty w te tryby, przyznaję się, stałem się materialistą.
Pomówmy o czymś innym. Pomówmy o tym
co lubisz.
I
znowu wracasz do poprzedniego zagadnienia, czyli pieniądze.
A oprócz tego?
Żeby
uzyskać dostęp do wszystkich rzeczy fajnych trzeba mieć pieniądze.
A co jest fajne?
Własny
lokal, mieszkanie, samochód, fajne ciuchy. To są rzeczy materialne. To się nie
zmieni u mnie, że trzeba pracować, żeby czuć jakieś szczęście w środku. Taką
satysfakcję. Nie da się żyć zadowoleniem z samego rachunku bankowego, z samych
rzeczy materialnych, które masz. Posiadanie nie da tej satysfakcji tak
naprawdę. Tej nieodzownej dla mnie, dla mojego pojęcia sukcesu, czyli
zadowolenia zewnętrznego i wewnętrznego.
Co sprawia, że jesteś zadowolony
wewnętrznie?
Nie
mówimy o używkach?
Abstrahując od alkoholu.
Wino,
kobiety i śpiew!
Ok. A oprócz wina i śpiewania?
Kobiety?
Czas spędzany z nimi, rozmowa, ciekawość samej osobowości. Wiadomo, jestem
facetem i po prostu lubię spędzać czas z kobietami. No jasne, nie każdy facet
lubi, te kilka procent…
Wydaje mi się, że próbujesz ukryć
pożądanie seksualne pod płaszczykiem „miłego spędzania czasu.”
Oczywiście!
Nie chciałem być wulgarny, ale oczywiście. To też jest to. Im fajnie się
rozmawia, im fajnie spędza czas, tym można dojść do dużo fajniej spędzanego
czasu, mianowicie, rozbudowania tego napięcia seksualnego pomiędzy dwoma lub
większą ilością istot.
To, co napędza Cię wewnętrznie to
seks?
Oj
kobiety, no, mówmy ładnie. Ale dobra, wiem do czego zmierzasz. Tak, tak, tak.
Ktoś powiedział mądry, nie pamiętam kto, że cała ludzkość dotarła do tego
poziomu, bo faceci chcieli być atrakcyjniejsi dla kobiet. Dlatego były wojny,
dlatego każdy się starał osiągnąć coś więcej.
Czyli chodzi o to, żeby mieć
pieniądze i mieć kobiety? Nie wierzę, że żyjesz tylko po to, żeby się pieprzyc
i pracować.
No
nie, nie. Mam nadzieje, że tak nie jest. Naprawdę! Ach! Nawet samemu trudno mi
stwierdzić co jest oprócz tego. Chciałbym, na przykład, zadowolić wszystkie te
osoby, które we mnie wierzyły, wspierały mnie w mojej drodze. Mam taką
potrzebę, poczucie długu dla każdej osoby, która mnie wspierała, która mi
pomagała.
Umówmy się, nie żyjesz po to, żeby
się określać w zależności od innych ludzi, tak?
Nie
mogę. I to jest złe. Nie ma co ukrywać, że każda osoba jest naturalnie
egoistyczna. Powinna być. Ale przechodząc do lepszej mojej części, w której
jestem dobrym duszkiem, spełniającym czyjeś oczekiwania wobec mnie to chcę im
to wynagrodzić. To mnie motywuje i utwierdza w przekonaniu, że dobrze
postawiłem.
Nie chce mi się w to wierzyć. Czy to
nie są słowa rzucane na wiatr, rzeczy, które się mówi, które nic jednak nie
znaczą? Wiesz co ja myślę? Jeżeli pozwolisz na moje głupie wybiegi psychoanalityczne?
No
już widzę, że się rozochociłeś.
Wydaje mi się, że lokujesz w dziwnych
miejscach swoje zalety. Wkładasz tę papkę o tym, że ja chce pomagać, wracać,
podziękować tym, którzy mnie wspierali w swoją lukę z podpisem - zaleta. Mi się
wydaje, że masz jednak dużo więcej zalet. Może nieoczywistych moralnie, może
nieoczywistych z punktu widzenia człowieczeństwa. I nie interesujesz się nimi,
dlatego że włożyłeś już w tę lukę „zaleta” jakieś ogólne „dobro”. Wiesz
dlaczego chciałem z Tobą porozmawiać? Bo, mam takie wrażenie, że gdy ludzie
Ciebie poznają to oni mają Cię za sympatycznego gościa. Miłego gościa, takiego,
że można pogadać, popić, a potem idziemy dalej z tym gównem. Mi się zdaje, że
tam jesteś coś więcej i jeśli odpuściłbyś sobie i pozwolił ludziom na dostrzeżenie
w Tobie czegoś więcej, to znaleźliby dużo ciekawych rzeczy. I one nie muszą być
ładne, one nie muszą być dobre, wzniosłe, patetyczne. One mogą być
ambiwalentne, ale interesujące.
Za
dużo czytałem Sienkiewicza, żeby ten patos odsunąć.
I za dużo czytałeś historii.
Tak,
ja w ogóle zacząłem się od tego tym interesować. No dobra, to przyznam się. Zacząłem
się interesować historią dlatego, że każdego chłopca kręci wojna. Kręci
zabijanie. A jeżeli można to robić z w miarę dobrych powodów to, cóż, nadal to
jest śmierć, ale jako dzieciak traktowałem to jako dobre zabijanie. Fatalnie to
teraz brzmi.
Ale nie wszyscy chłopcy interesują
się historią.
No
nie.
Dla mnie to Twoje podejście jest
powiązane też z religią, w której się wychowywałeś. Wszystko musi być
jednoznaczne. Jak postaci we Władcy Pierścieni, gdzie z jednej strony masz tych
dobrych i odważnych, z drugiej natomiast tych chaotycznych i złych.
Czyli
uważasz, że to, jakie cechy osobowości wybrałem dla siebie i to, jaki chce być,
zostało zdeterminowane przez zainteresowanie historią i moją religię?
W jakiś sposób tak.
Zgodzę
się z tym. Byłem jednak dzieciakiem, a te czynniki wpływają na ludzi. Tego się nie
widzi, bo nie ma jeszcze perspektywy czasu. Teraz na to patrzę i widzę, że moje
lata młodości przebiegały właśnie w ten sposób, czyli religia i kościół, czyli
historia i zainteresowania. I nauka.
Więc dlaczego historia?
Poczułem,
że to jest interesujące, że to jest ciekawe.
Dlaczego historia jest ciekawa?
Teraz
powinienem powiedzieć milion powodów, dla których historia jest ciekawa, milion
przykładów. Ale było co było. Były momenty lepsze i gorsze. Nie mam jakichś
konkretnych przykładów i anegdotek. Lubiłem to poczytać, bo to nie były jakieś
nudne rzeczy o Małym Księciu na Księżycu. No, kurde, może kosmici tam jeszcze
byli. Akurat były wtedy w modzie Gwiezdne Wojny i to było fajne, bo tam się
przynajmniej zabijali, a w Małym Księciu to co? Zwiedział te planety i oglądał
Różę. Nie wiem, nawet chyba nie przeczytałem tej lektury. (śmiech)
Abstrahując. Pamiętam jak kiedyś
opowiadałeś mi o tym, że w Kościele Akademickim spotkałeś Wałęsę. Zapamiętałem
to z tego powodu, ale pamiętam też, że byłeś wtedy dużo bardziej zaangażowany w
swoją wiarę. Co się zmieniło?
Teraz
chodzę do Kościoła rzadko. Mówię, ukrywam to pod przykrywką tego, że nie mam
czasu, ale w niedzielę każdy ma czas. Jakoś się odsunąłem od Kościoła. Już
dawno stwierdziłem, chyba za sprawą historii, że kwestie kleru są niejednokrotnie
przesiąknięte hipokryzją. Niewielu z kapłanów, których słyszałem, przekonało
mnie do siebie. Do swojego stanowiska, do swojej pracy, więc nie uważam, żeby
chodzenie do Kościoła było nierozerwalnie związane z tym, ażeby być osobą
wierzącą. Ja, na przykład, jestem osobą wierzącą.
W co wierzysz?
W
Boga.
Chrześcijańskiego?
Tak.
Mówisz jednak, ze nie spełniasz
jednego z najważniejszych przykazań. I nie daj mi tego głupiego wytłumaczenia,
że każdy chrześcijanin błądzi itd. Nie robisz tego z jakiegoś powodu i ja bym
chciał ten powód poznać.
Z
punktu widzenia formalnego jestem katolikiem. Mam kilka sakramentów. Według
paragrafów jestem.
Ale nie chodzisz do Kościoła.
Nie
powiedziałem, że nie chodzę. Powiedziałem, że chodzę rzadko. Będąc na
nabożeństwach czuję, że mnie to nie interesuje. Nie są ciekawe. Są kapłani,
którzy potrafią fajnie nabożeństwo przeprowadzić, fajne kazanie, coś fajnego
powiedzieć. Może na stopie prywatnej jako ogół są lepsi. Myślę, że dla
większości z nich to jest, po prostu, praca. Oprócz tego, mam wrażenie, że te
wszystkie poglądy są nam narzucane. Z większością się nie zgadzam. Więc jeśli
mam to słyszeć po raz kolejny to mnie to nie przekonuje. Ja mam swoje poglądy
ukształtowane. Oczywiście, zmieniają się, podlegają jakimś czynnikom. Ale te
wszystkie sprawy niezwiązane stricte
z wiarą, odnoszące się do polityki, czy do kwestii społecznych w Kościele mi
przeszkadzają.
Czyli Kościół zraził Cię poprzez
angażowanie się w aspekty poza-religijne.
Może
gdyby zmieniono formułę kazań na taką, jak z mojego dzieciństwa. Msza na
dwunastą była taka, że wszystkie dzieciaki się zbierały i ksiądz dawał każdemu
dziecku mikrofon i zadawał pytania. I gdyby coś takiego nadal istniało, jakbym
na mszy podbiegał i wchodził w polemikę to może msza stałaby się ciekawsza. On
by coś powiedział, ja bym coś powiedział. Może bym się czegoś nauczył. Może on
by się czegoś nauczył, coś zrozumiał.
Ale nie po to Kościół istnieje.
Kościół istniej po to, żeby Ci powiedzieć jak jest, a nie, żeby Cię pytać o
zdanie.
Ale
on często się myli!
Ale to Ty błądzisz bardziej.
Bo
ja mam inne zdanie?
Tak, bo Ty błądzisz, a oni mniej. Nawet
nie mówię tego cynicznie, Kościół ustala co jest dobre, co jest złe,, a potem
przesyłają wytyczne co do tego jak trzeba się zachowywać, jak trzeba mówić.
Dlaczego jednak zacząłeś to kontestować? Bo zacząłeś myśleć krytycznie.
Trzeba
zatem, z punktu widzenia wielu kapłanów, znać te wytyczne i stosować się do
nich. Nie wykluczając na zasadzie – dobrze, ja będę dziewięć przykazań
przestrzegał, a jedno będę łamał raz w tygodniu. W dziesięciu procentach będę
grzesznikiem, tak? Osoby wybiórczo traktują wiarę. Ja, ze względu na swoje
krytyczne podejście tez do tego etapu doszedłem. W takim razie, jeśli będę traktował
to wybiórczo, swoją wiarę i przestrzeganie pewnych zasad, nie mogę nazywać się
osobą wierzącą.
Możesz być wierzący. Nie możesz być
religijny. Możesz wierzyć w Boga, ale nie uznawać religii.
Czyli
tak jak powiedziałem na początku, wierzę w Boga, w Istotę…
Tak, ale dlaczego wierzysz akurat w
tę istotę wyższą? Znasz historię, wiesz dobrze, że wiara jest zależna od
położenia geograficznego.
Wychowałem
się w takim miejscu, a nie innym, w takiej religii. Nie miałem wyjścia.
Wiedząc jak bardzo jest to
przypadkowe, jak możesz temu zawierzać?
Ale
dlaczego miałbym nie zawierzać z drugiej strony?
Czy nie byłoby Ci wygodniej, bez
kompromisów intelektualnych stwierdzić – ok, wierzę w Boga. Wiara jest moja
prywatną sprawą. Religia to jest kultura, wspólnota, społeczeństwo. Nie muszę
istnieć w religii, żeby być wierzący. Nie lepiej uznać, że istnieje Absolut i
nie chodzić na te kompromisy, aniżeli cały czas żyć w poczuciu winy?
Jestem
na tyle związany przez tyle lat życia w wierze katolickiej, ze fałszem byłaby
teraz zmiana tego podejścia tylko z tego powodu, że jest coś na górze, ale to
nie jest ten sam Bóg, którego widzę na wizerunkach, czy obrazach, do którego się
modliłem, modlę. Żebym teraz tak bardzo miał zmieniać religię to byłoby zmiana
wiary na coś innego.
Zmieniłbyś właśnie religię na wiarę.
Odrzuciłbyś religię i po prostu wierzył. Zastanawiam się po prostu – czemu
potrzebujemy rytualizmu? Czemu potrzebujemy to nazwać, wskazać palcem i
powiedzieć – Bóg wygląda tak i tak, długie włosy, broda etc. Czy ten rytualizm
Ci nie przeszkadza? Czy to nie jest, po części, powód, dla którego ludzie
odchodzą religii?
Jak
sam wiesz, ja jestem, tradycjonalistą. Ma to przyczynę m.in. w religii i moich
zainteresowaniach historycznych.
I czym jest ten tradycjonalizm?
Nie
mam dostępu do Internetu, żeby przeczytać notkę z Wikipedii.
Co to znaczy dla Ciebie?
Nie
lubię utożsamiania tradycjonalizmu z konserwatyzmem. Większość ludzi pojmuje
konserwatyzm jako stronę polityczną. Jeśli powiem nowo poznanej osobie, ze
jestem tradycjonalistą (chociaż nie wiem w jakiej sytuacji mogłoby się to stać),
to równa się temu, że jestem konserwatystą, prawicowcem, że jestem za PiSem. I
ludzie mówią – a, to jesteś za Jarkiem. Myślę wtedy, kurde, po co ja ci
mówiłem, człowieku. I z tego już nie wybrniesz. Nie wytłumaczysz człowiekowi
zwykłemu.
Ale co to znaczy dla Ciebie?
Uważam
się za tradycjonalistę, bo lubię tradycję. Uważam, że trzeba ją podtrzymywać.
Oczywiście, są dobre i głupie, są takie, które kojarzą mi się z dzieciństwem,
bo to tez wpływa…
Np. Święta?
Tak,
na przykład święta bożonarodzeniowe, czy wielkanocne. Czy święto zmarłych. Nie,
ono fajnie się nie kojarzy.
Ok, to co robisz jako tradycjonalista,
by być tradycjonalistą?
Nie
uciekam przed tym, bo uważam, że takie święta należy obchodzić. Oczywiście,
jest to nierozerwalnie związane z religią, ale jednak niektóre osoby
nieobchodzące świąt stricte
religijnie mogą postawić sobie buteleczkę i z rodzinką sobie posiedzieć,
pogadać. Chodzi o miło spędzony czas. Żeby także w tych dzieciach, w tych
młodych pokoleniach zakorzenić tradycję świat.
Po co?
Bo
my jako osoby troszeczkę starsze uważamy, że święta są fajne, bo kojarzą nam
się z dzieciństwem. W dzieciństwie byliśmy beztroscy i mamy wypaczone
spojrzenie na przeszłość. Zapytaj osoby sześćdziesięcioletnie co myślą o PRL-u
to powiedzą, że było fajnie. Było fajnie, bo byli młodzi. Robili to, co
chcieli. Może bez przesady, tak? Czasem ich pałami przegnali, ale byli młodzi.
Lata młodością kojarzą się dobrze. Czemu? Jeśliby to przeanalizować, dać osobie
w naszym wieku żywo nagrane wydarzenia z tych świąt, z kolacji wigilijnej, to
popukasz się w głowię i powiesz – czemu było tak głupio? Czemu mi się to
kojarzyło tak fajnie? Przecież wujek przeklinał tam w rogu tylko dlatego, że mu
się jakiś prezent nie spodobał. Że ktoś nie dostał to się poryczał. Ryba się
przypaliła to matka była wkurzona.
Nie odpowiadasz tak do końca na moje
pytanie. Ja spytałem dlaczego uważasz, że te tradycje świąt, tradycje rodzinne
należy podtrzymywać?
To pomaga w podtrzymywaniu więzi rodzinnych. W
tworzeniu tych milszych momentów. Będą te podniosłe wydarzenia, jakieś
urodziny, które też w jakiś sposób jest tradycją. Myślę, że jak będę miał
kiedyś dzieci, tradycja będzie elementem ich wychowania. Będę im to narzucał
tak, nie dam im wolnej woli. Przecież to są brzdące, one nie mają pojęcia o
czymkolwiek. Ja byłem głupi, będąc dzieciakiem, odczuwałem jednak pozytywny
wpływ wychowawczy. Nie pozwolę im, po prostu, biegać po łące i robić co chcą,
ponieważ spieprzą sobie życie. Ja im to wszystko przekażę, a jak oni będą już
osobami dorosłymi mentalnie to mogą to sobie samemu wybrać. Na przykład zmienią
wiarę. I co wtedy? Kurde… No jeśli zmienią na jakąś sąsiedzką to jeszcze, w
wierze chrześcijańskiej jest ok. Ale na jakąś inną, to co? To będzie tak
orientalne, że nie będę miał z tym… No powiedzmy buddyzm, to tam mają swoje
kadzidełka, to jeszcze. (śmiech) Ale jeśli zmienią na Islam? O, nie. To są
wrogowie number one. Teraz się śmieję, bo to pytanie zadałem sobie dopiero
teraz i chyba muszę je przemyśleć w głębi. Nie wiem. Myślę, że coś nakazywałoby mi wybranie moim
przyszłym dzieciom religii. Jeśli będą chciały zmienić wiarę to, cóż, rozum
nakazywałby zostawić im wolną wolę, rozmowę o tym, ale pozostawić im wybór. Najwidoczniej
mają jakieś powody, a nie jest to moda. Bo co, zmieni się moda, zmieni się wiara?
To jest słabe. Jeśli będą miały taką wolę to nie zrobię nic, mogę jedynie
tłumaczyć i prosić. Nic więcej. Nie mam więcej narzędzi. Po prostu ich
wydziedziczę. (śmiech) I wracając do pieniędzy, jeśli będę je mieć, będę miał
władzę nad swoimi dziećmi. Po to zarabiam, tak? Po to zasuwam, żeby się
słuchały. (śmiech)
Mówiłeś wcześniej, w kontekście
tradycjonalizmu, o polityce. Mówiłeś, że kojarzy to się głównie z
konserwatyzmem i z określoną partią. Nie wchodząc w kwestie samej polityki, mam
pytanie o to, czy czujesz, w końcu, że ta polityka na Ciebie jakoś wpływa?
Nie.
nie ma tego wpływu. Ja mam kontakt z szeregowymi pracownikami. Bo dla mnie
polityka kojarzy się z władzami, z tymi, którzy ustanawiają przepisy i wpływają
na rozpatrywanie jakichś moich wniosków, skarg, czyli proste kwestie
urzędnicze. Ja będę musiał użerać się z panią Krysią w okienku numer pięć to
ona, jeśli będzie miała takie przepisy, będzie tak, jeżeli inne to inaczej.
Jaka jest zmiana na szczycie, cóż, będzie to miało wpływ na mnie, ale nie
bezpośrednio. Ja nie mam tego poczucia, że to na mnie oddziałuje. Interesuje
się tylko pobieżnie, zresztą, wnikanie w takie rzeczy mnie irytuje. Irytują mnie
rozmowy o polityce, gdy siadamy do rodzinnego stołu i osoby pseudo-zaangażowane
w politykę, czyli osoby, które oglądają najpopularniejsze stacje telewizyjne
udają, że wiedzą wszystko. To jest słabe. Mają, po prostu, narzuconą opinię. Osoby
chodzące tylko do kościoła słyszą to, co jest z ambony, osoby oglądające TVP
mają narzucona taką opinię, a te oglądające TVN taką. Ja nie wchodzę z nimi w
dyskursy polityczne, ponieważ ja ich nie przekonam, a co oni mi powiedzą to mi
do życia nie jest potrzebne.
Myślisz, że Twój wyjazd ze wsi
zmienił Twoje poglądy polityczne?
Nie.
Nie uważam tak. Nie byłem zaangażowany wcześniej. Interesowałem się jak
musiałem zdać maturę z WOS-u. Oczywiście, brałem udział w wyborach, ale podchodziłem
do tego smutno, ponieważ to wygląda tak, że ludzie głosują na zasadzie – na kogo
fajnie spojrzą to tego sobie wybiorą, tak? Nie mają szczegółowej wiedzy na
temat programu politycznego. W telewizji ciekawszą informacją jest kto się potknął
i na kogo ptak narobił, aniżeli program polityczny.
To ciekawe, bo zazwyczaj osoby
interesujące się historią są również zainteresowany współczesną polityką, jako przedłużeniem
historii.
Dla
mnie historia kończy się w okolicach lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych.
Można by powiedzieć, że do upadku ZSRR, a później to jest tylko współczesność,
bo pojawia się zbyt wiele nazwisk, które kojarzę z własnego życia. Przestaje to
być dla mnie atrakcyjne.
Ostatnie pytanie – czy jesteś
nieśmiały?
Tak.
Czy to jest kropka i koniec?
Ja też nienawidzę komentarzy w stylu "czym się zajmujesz". Ludzi, którzy nie pytają mnie o to przez pierwszy kwadrans znajomości lubię z automatu!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa rozmowa. Odebrałam ją jak rozmowę z normalnym człowiekiem, który ma marzenia, cele i swoją opinię. Też przyjechałam do trójmiast z mniejszej miejscowości, też w pogoni za marzeniami. Cieszę się, że to zrobiłam.
OdpowiedzUsuńDuży plus za szczerość. Nie każdy ma tyle odwagi by przyznać się do tego, iż lubi pieniądze ;)
OdpowiedzUsuńSzczera, ciepła, sympatyczna rozmowa. Uśmiechnęłam się na wspomnienie klasowych wycieczek do McDonald's ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCiekawa rozmowa i ciekawa perspektywa. Zawsze zastanawiałam się jako "miastowa" jak to jest. Teraz kilka lat temu wyniosłam sie z Warszawy do małego miasteczka i już nie wracam :)
OdpowiedzUsuńCiekawa rozmowa. Bardzo mocno związane z ziemią podejście do życia.
OdpowiedzUsuńBardzo interesująca rozmowa, chociaż ja myślę, że o więzi rodzinne można dbać w zupełnie inny sposób, niekoniecznie podtrzymując tradycje typu święta, urodziny, imieniny. Znacznie ciekawszą opcją jest tworzenie własnych, rodzinnych tradycji, takich, które się pielęgnuje tylko w najbliższym gronie. Na przykład niedzielny spacer, dzień gier planszowych, wspólne czytanie przed spaniem. To akurat proste przykłady, ale takich tradycji rodzinnych można wymyślić bez liku. I według mnie one dużo bardziej scalają rodzinę, niż Wielkanoc czy Boże narodzenie (święta, które są już mocno skomercjalizowane).
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa, wciągająca rozmowa na ważne tematy
OdpowiedzUsuń