Dzienniczek człowieka: uwagi

Czwartek, święto, wszystkie sklepy pozamykane, ludzie szlajają się po ulicach w celu tylko sobie znanym, prawdopodobnie ma to coś wspólnego z tym mitycznym czasem wolnym, którego zawsze wszystkim brakuje i należy go wykorzystać w pełni.
Park. Młoda para z dzieckiem i koleżanką w ciąży. Mężczyzna bierze dziecko przekonany, że mają już stamtąd iść. Dziecko wyrywa się i krzyczy, że nie chce, okoliczna zgraja gołębi jest zbyt interesująca zarówno, jeżeli chodzi o uczenie się podstawowych kwestii związanych z istnieniem innych istnień oprócz naszego, byleby później o tym zapomnieć i pogrążyć się we wszechogarniającym solipsyzmie dorosłości, jak i w tym sensie agresywnym człowieka, w swojej potrzebie mordowania. Mężczyzna jest jednak przekonany i odchodzi wraz z dzieckiem, twierdząc, że gdy zostawi się je samopas to nigdy stąd nie wyjdziemy – KOCHANIE – KOCHANIE – przecież wiesz, że to prawda, sama przecież chciałaś iść – KOCHANIE – z tym kochanie, które jest akcentowane na pierwszą sylabę, z tą emfazą nieznoszącą sprzeciwu, napominająca i wstrętną. Żona jednak, mimo wcześniejszego wyrażenia chęci co do odejścia, widzi okazję nie tylko do zapewnienia swojej córce odpowiedniego doświadczenia (o którym i tak zapomni, jak już wspominaliśmy), ale również do ugruntowania swojej pozycji w małżeństwie. Zatem mówi do swego męża, przy swojej koleżance, tonem sprawiedliwego gniewu, że o co ci chodzi, chce zostać to niech zostanie. Mąż wtedy podnosi argument nieopuszczalności tej sfery, którą żeśmy umówili się, że opuszczamy. Ma też problem, na który ona nie zwraca uwagi, mianowicie na mnie, siedzącego w zaciszu mojej ławki, oblezonego przez mrówki, a że jestem mieszczuchem to kręcę się wciąż i wciąż, rozpraszam, zerkając na okoliczny świat co jakiś czas i on to widzi, a że ma potrzebę unikania scen, ma potrzebę bycia postrzeganym jako normalna rodzina, nie robiąca problemów innym, to chce odejść. Kobieta jest jednak już w swoim solipsyzmie niereformowalnym (płcie zresztą nie mają znaczenia)(a może mają?), toteż nie zgadza się z nim zasadniczo, a nawet wcale i mówi, że jak chce to może zostać. On zdołał tylko wyrzucić z siebie krótkie – ale – przerwane szybko ponownym stwierdzeniem żony, że jak dziecko będzie chciało to zostanie.
Sytuacja przenosi się na ławkę, na której zostają żona i koleżanka w ciąży, w czasie kiedy mąż, napomniany i zapomniany, użera się z dziewczynką, której obsługi zupełnie nie rozumie, więc próbuje się z nią bawić jak z chłopcem, co się nie udaje zupełnie i teraz wszyscy już są wkurwieni.
Na ławce dzieją się jednak inne rzeczy, bo ta żona z koleżanką zaczynają rozmawiać i im więcej żona mówi, tym więcej wiadomo o niej, że jest z tych, co nie znoszą sprzeciwu i wszystek rzeczywistości podpasowany musi być pod nie, więc nawet, gdy coś mówi koleżanka w ciąży to ta jej przerywa i głosem nieznoszącym sprzeciwu, podobnym do tego zastosowanego wobec męża, ale delikatniejszym, bo przecież wobec obcych należy być milszym (to nie koniec solipsyzmu, ale kolejne napomnienie dla niego, bo popełnia TYLE błędów). Koleżanka jednak nie daje się zbić z tropu i, choć widać jej delikatną naturę, podnosi głos wystarczająco, by ta nieznosząca sprzeciwu natrafiła na sprzeciw i od razu sobie myślę, że to małżeństwo to jacyś głupsi znajomi tej w ciąży i zadaje się z nimi właściwie z przyzwyczajenia, aniżeli z chęci. Bo przecież, jeżeli zna takie sztuczki, mimo swojej delikatnej natury, to musiała kiedyś zauważyć co działa na tych nieznoszących sprzeciwu paskudów, więc zastosowała odpowiednie środki do tej sytuacji. Oni zresztą, biorąc pod uwagę ich pretensjonalność i walkę między sobą o atencję tej w ciąży, są zdecydowanym mieszczaństwem jakimś na pograniczu z chłopstwem, strasznie gburowaci, tacy grubo ciosani ludzie, którzy za grosz nie mają w sobie subtelności. Żona jak ta baba na targu krzyczy głośno i napomina swego męża przy ludziach, a ten mąż-wąż przecież nie potrafi się postawić i tylko wykonuje zadania, zniszczony przez ideologiczne niesnaski, jakich dopuścili się w naszym kraju ludzie w latach sześćdziesiątych. Nie ma co się dziwić, nie ma co się dziwić.
A ja mam najgorzej w tym wszystkim, bo jestem sam na tej ławce, w tych mrówkach i pająkach, naprzeciwko tych dwóch Niemców w skarpetach i sandałach, wiedząc, że oni mnie obgadują, bo mam czerwone skarpetki i tak myślę, jak oni śmią, a nawet śmieją traktować mnie w ten sposób. I łapię się na własnej głupocie, gdy zakładam, że są ważni, bo są z wielkiego kraju i usłyszałem nazwisko Einstein, więc stwierdziłem, że inteligentni i czekam na rozmowę, ale potem sobie uświadamiam i pytam –  co ja właściwie robię? Dlaczego ciekawią mnie te małżeńskie pierdoły o ludziach, którzy się nienawidzą, ale nie na tyle, żeby powstrzymać przymus biologiczny i rodzinny przed płodzeniem, bo to już czas, więc Gośka skazana jesteś na mówienie KOCHANIE z akcentem na pierwszą sylabę, a ty Grzesiu na mówienie KOTKU z akcentem na ostatnią, trzeba się złapać kogokolwiek, bo im później tym gorzej, im szybciej tym lepiej dla kontrastu, więc nie ma co się łudzić, że znajdziecie kogokolwiek, kogo moglibyście, tfu, LUBIĆ, trzeba brać to, co jest. I ci Niemcy jeszcze i te mrówki, świat cały wręcz tętni mi w uszach, szumi może, szumi jak krew nasza wspólna ludzka, nigdy niewylana, więc niepewna własnego statusu. To wszystko się gryzie ze sobą, bo gdzieś to już widziałem albo czytałem o tym, a wmawiam sobie, że świat to dużo więcej niż

Tylko cichnie wszystko, kiedy w pociągu nie ma nikogo, jest ciemno, a konduktor nie żyje. Ja mam wtedy trochę wolnego miejsca we własnym genotypie, żeby spojrzeć na niego przez chwilę i, na swoje nieszczęście, pozakochiwać się troszkę.

5 komentarzy:

  1. Istna "karuzela spier*olenia"! Też się czasem łapie na takich sytuacjach (ciekawe czy to bardzo widać) jak siedzę, słucham, oceniam i myślę, czy poćwiartowane zwłoki tych wszystkich ludzi zmieszczą się do jednego wiadra czy warto zakupić w L.Mer nowe wiaderko, bo promocja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naszła mnie właściwie tylko jedna myśl, jak wielkie tragedie kryją się za stwierdzeniem (i postanowieniem) "bo to już czas". Opisane małżeństwo z przyzwyczajenia, wygodnictwa i musu - najgorsza kara dla siebie samego. Wszakże, nie należy generalizować ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Obserwując ludzi w ich środowisku naturalnym można dojść do wielu ciekawych wniosków o kondycji rodzaju ludzkiego, niestety zazwyczaj niezbyt pogodnych...

    OdpowiedzUsuń
  4. Znalazłam gdzieś kiedyś w internetach taki obrazek z dialogiem dwójki ludzi:
    - Look at all these people.
    - Yeah, I wish I had a gun.
    I właśnie często przypomina mi się w podobnych sytuacjach.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fuj, ale że w mrówkach i pająkach? To współczuję z całego serca. :D Używasz interesującego języka do opisania rzeczywistości i ludzkich zachowań w ich naturalnym środowisku. Zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią pisać w ten sposób.

    OdpowiedzUsuń