Siedziałem
w kałuży krwi, moja ręka lekko drgała, lekko, leciutko, jak trzmiel w
powietrzu, wykonując swoje mini-ruchy, chcąc nie chcąc, odbębniając powierzone
mu przez naturę zadanie. Pomyślałem – co za śmieszna rzecz, że taki trzmiel wie
dokładnie co ma robić, kiedy i gdzie, że ma to wszystko gdzieś tam pod czułkami
zakodowane i wstając wykonuje swoją robotę jak ludzie, którzy chodzą do pracy,
żeby się utrzymać. Albo ul, zbudowany z wosku, a w braku innych materiałów z
czegokolwiek innego, na przykład mąki, taki ul, który wisi sobie jako dom dla
tych pszczół, dom, który zbudowały po to, by ochronić się przed drapieżnikami,
przed wiatrem, deszczem i innymi zjawiskami atmosferycznymi. I wszystko co
robiły, wszystko do czego doszły, udało się z pomocą metody prób i błędów
natury. I wszystko co robiły było dla życia.
Przesunąłem
się bardziej pod ścianę. Może to nie jest zły czas by umrzeć? Co za różnica
zresztą. Koniec końców, swoje zrobiłem. Czym jestem poza tą powłoką człowieka? Niczym.
To, że moja świadomość odbiera więcej bodźców niż zwierzęta, kwiaty i reszta
kosmosu, nie znaczy praktycznie nic. Nie ma dodatków do życia poza życiem. Jest
tylko to istnienie i czy mi się to podoba, jako istota dokonałem go w pełni. Stworzyłem
kolejnych ludzi, ci ludzie, perspektywicznie, też stworzą kolejnych i będziemy
sobie żyli dalej jako gatunek.
-Zamknij
pysk.
I
tylko te puste głosy w głowie, te zaczepki od absolutu są nie do zniesienia. Dobija
się i dobija, tym swoim stuk, puk, o, dzień dobry, przeraża mnie śmierć, czy
masz ochotę na poznanie naszego pana i zbawiciela – nieśmiertelności? Czy mogę
cię zainteresować pierdoloną nadzieją na to, że jutro, kiedy już ciebie nie
będzie to jednak będziesz? Czy mogę ci zająć chwilę? Tak, poczekam. I to
wieczne skurwiałe buczenie całego świata o to, kto tam gdzieś w chmurach
opowiada o przyszłości, czy to jest ten gość z brodą czy inny w czapce. A ja
naprawdę chciałbym przeżyć swoje życie jako ateista, ale nie mogę, bo wszędzie te
kretyńskie trąbki, które sprawiają, ze nie mogę iść do pracy, bo jest jakiś
zasrany pochód, nie mogę iść do sklepu, bo jest święto pogańskie, które dla
łatwiejszej konwersji zmieniło się w katolickie. I te wszystkie grupy
nienawidzące się i ośmieszające nawzajem, wszędzie wokół mnie, a naprawdę nie
chce mi się tego już słuchać.
-Mi
też nie, więc może byś się, kurwa, zamknął?
I
ta historia oblana krwią niewiniątek i tych może trochę winnych postaci, w
winie upłynniona nienawiść, a czasem i na trzeźwo. A czasem i z pomocą innych
niewinnych. I tylko ten stukot
-ILE
MOŻNA PIERDOLIĆ?
Pardon?
-Ile
można pierdolić, proste pytanie?
Że
ja co? Ale, a co z nimi?
-Słuchaj,
właśnie próbowaliśmy nieudolnie popełnić samobójstwo, żeby pożebrać trochę o
atencję Weroniki, więc może odpuśćmy sobie to górnolotne pierdolenie i
zastanówmy się jak to ogarnąć w przyszłości. Jak naprawić nasze małżeństwo i
tak dalej? Bo szczerze? Pitolenie o chrześcijanach i reszcie po części jest
problemem.
Czyli
że co, że niby ja cały czas jestem w zaangażowany w wielkie rzeczy i
zniechęcony przez ten świat pusty i bzdetny to znaczy, że nie poświęcam czasu
swej małżonce i dzieciom, tak? To nie jest prawda. Słuchaj, chodzę codziennie
do roboty i
-I
gówno. Cholera jasna, od kiedy podstawowe kwestie związane z przeżyciem są
jakąś jebaną zasługą? Szczerze pytam? Może ominęło mnie to zebranie? Gdzieś się
spotykacie, wy, banda upstrzonych w piękne słówka kolesi, którzy malują sobie
na pysku imponderabilia i walkę o sens, o wolność i o resztę, a nie potrafią
nawet ogarnąć siebie samych i zrobić czegoś pożytecznego w życiu.
Życie
nie jest po to, żeby być pożytecznym. Życie to dużo więcej, tak? Jest przecież
-Gówno
jest dla ciebie, bo ani w tym, ani w tamtym świecie nie jesteś jakiś wybitny.
Myślisz, że ci ludzie, którzy byli trochę mądrzejsi od ciebie, trochę wiedzieli
więcej w temacie, myślisz, ze oni się spotykali z ziomkami na wódkę co tydzień
i pieprzyli te same brednie w stylu: no, kościół jest zły, i ta partia jest
zła, a kobiety to w ogóle są kurwy, bo nie ogarniają rzeczy, które uważam za
ważne? Nie! Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale ci ludzie wiedzieli tyle, bo
dowiadywali się o życiu więcej od ciebie. Jakim cudem oczekujesz, że poszerzysz
swoje horyzonty, jeżeli codziennie widzisz się z Pawłem, Wojtkiem i Grześkiem,
którzy mają razem skończonego jednego inżyniera, co? Weź się w garść i zacznij
ogarniać wokół siebie rzeczywistość, bo chciałbym ci przypomnieć, że nasza
córka nie ma możliwości rozwijania własnej tożsamości, bo na każde jej pytanie
mówisz nie albo odsyłasz ją do tej nieszczęśliwej kobiety, którą nazywasz swoją
żoną, mającej własne problemy zresztą, która również na każde pytanie Wiktorii
odpowiada – ależ to dla ciebie za trudne kochanie, nie poradzisz sobie, musisz
być takim gównem ludzkim jak my, żebyśmy się nie czuli przytłoczeni. A wiesz
czemu tak jest? Bo sam ją tego uczysz, sam pokazujesz jej, że nie ma perspektyw
i może ona była jakimś dzikim stworzeniem, gdy była jeszcze młoda, z nadzieją
na lepsze cokolwiek, ale skutecznie, patrząc na to jak upajasz się swoją
pseudo-metafizyką w postaci tabloidowych ideologii, porzuciła nadzieje na
własną, subtelniejszą wersję świata i stała się pieprzoną kurą domową. I teraz
to samo próbuje wyrobić w twojej córce. I może byś również przestał traktować
ją jako jakieś swoje pierdolone trofeum, bo, z tego co pamiętam, ona też jest
człowiekiem i jakoś, takoś, nie wydaje mi się, żeby jej aspiracją życiową było
to, abyś miał w domu pierdolonego lekarza albo prawnika, najlepiej blok obok.
Ale
-Żadnych
ale, pierdol się, nie mam ochoty z tobą rozmawiać już, bo gdy tylko pomyślę o
górze lodowej twoich problemów i pierdolenia to mi się niedobrze robi. Poczynając
od relacji z własną rodziną, w której jesteś bezwartościowym pantoflem swojej
matki, po relacje z jej rodziną, gdzie jesteś podlizującym się okrutnikiem
narzekającym na swoją żonę, po właściwie wszystkie relacje, w które dało się
ciebie wepchnąć, ty mizerna kupo gówno. Jaki ja jestem przygnębiony codziennie,
gdy uświadamiam sobie, że jestem częścią ciebie. Codziennie, gdy wspominam
potencjał jakim byłem, który mógłby się tak wspaniale rozwinąć w kimkolwiek, zostać
artystą, czy myślicielem, a może nawet kimś, kto w jakikolwiek sposób rozwija
nasz wspólny świat. Ale nie, gówno, musiałem zostać potencjałem jakiegoś
przedstawiciela handlowego ze średniej klasy, który przeczytał książkę raz
ostatni w liceum i na bazie tego, że ludzie kupują szajs, który sprzedaje,
buduje własną tożsamość, że jest zajebisty i w ogóle. Jak ja bym chciał, żebyś
zdechł. Jak ja bym chciał, żeby ciebie nie było. Może to był dobry pomysł z tym
samobójstwem, więc
-halo?
nie jest to do końca coś w moim stylu, ale brzmi intrygująco :) To jest ciągła historia czy nowy temat z tygodnia na tydzień?
OdpowiedzUsuńRóżnie, czasem tak, czasem inaczej, zależy co autor będzie miał na myśli.
UsuńPowiem Ci, że ciekawe ;) Lubię takie retardacje - tu czytelnik czyta, że krew, że pewnie zaraz śmierć i co to będzie, a ten zaczyna o trzmielach i innych ulach. Nie jest to lekki styl, za co plus (nie zawsze musi być łatwo i przyjemnie ;)), ale jeśli to fragment czegoś większego trzeba jednak uważać, by całość nie zamęczyła (znużyła) czytelnika. Niemniej, intrygujące.
OdpowiedzUsuń/Pozdrawiam,
Szufladopółka