Dzienniczek człowieka: uwagi

Dzienniczek człowieka: uwagi

Uwagi natury politycznej są bez sensu, bo polityka to nie jest to jedno tylko wydarzenie, li tylko powiedziałby złośliwy, a ten drugi zresztą tak samo, ale cały szereg wydarzeń, które konstytuują naszą wspólną rzeczywistość, toteż tym się zajmować nie będziemy w uwagach do człowieczka. Idąc dalej nawet tym tropem, czujemy się (o co chodzi z liczbą mnogą?), czujemy się wręcz źle pisząc jakiekolwiek zdanie na tematy natury politycznej, gdyż jest to Grzech, a nawet Sławek i Janusz naszych czasów, by się tym tak jarać, bo nie ma czym, a z tymi, którzy się jarają to nigdy nie rozmawiałem jeszcze na temat książki i filmu, bo każde dzieło kultury ma dla nich etykietki. I to nie takie ciekawe, że ma się uprzedzenia względem określonej grupy osób na podstawie straszliwych doświadczeń codzienności jak ma to miejsce na przykład, gdy oceniamy czyjąś chorą relację z nadopiekuńczą matką, ale takie nudne i żmudne interpretowanie każdego zdania wypowiedzianego w filmie, jako kontynuacji naszych poglądów na temat homoseksualizmu.

Nie, dzisiejsze dzienniczki człowiecze i w nich zawarte uwagi, mają naturę bardziej osobistą. Otóż, pochylamy się dziś (znowu liczba mnoga) nad kwestią uwikłania ludzi w ideolololo. Wiadomym jest, że konotacje związane z tym, co wyżej, mogą być zbyt widoczne, ale będzie to o wszystkich ideologiach, tylko nie o tym.

Weźmy na przykład sformułowanie – dbam o ciebie – w różnych wariantach. Chodzi tutaj o to, że rzeczona osoba interesuje się inną rzeczoną osobą i chce dla niej „jak najlepiej”. Otóż, wydaje się oczywiste, że osoby takie jak matka, ojciec, partner, partnerka, pies, kot, salamandra plamista czy innego rodzaju bliskie nam stworzenia byłby chętne do wypowiedzenia tego rodzaju tezy i prób trzymania się jej, niezależnie od okoliczności. Aczkolwiek, sens tego zdania ujawnia się dopiero w momencie rozwikłania zagadki, w jaką ideologię wierzy ta osoba.

 Weźmy na przykład gatunek występujący w naszym kraju w absurdalnych proporcjach, czyli matkę-katoliczkę. Matka-katoliczka ma bowiem wiele ideologii, w które jest wpleciona w związku ze swoją (dla przykładu) córką, córeczką, córunią. Pierwszym, najbardziej oczywistym, jest oczywiście katolicyzm matki, który wpaja swojej córce jako słuszną i wspaniałą ideologię, dzięki której jej życie będzie wspanialsze, a w piątki obiady będą tańsze lub droższe (zależnie od opcji wege lub ryba). Z punktu widzenia katolololo zatem, owo dbanie o swoją córeczkę, córcię, córunię, polegać będzie na dbaniu, by przyszła żona (gdyż tylko tak możną ją interpretować - duh), zachowywać będzie się zgodnie z tymi nakazami i zakazami, które akurat matka wybrała (wszyscy jesteśmy ludźmi przecież) i wypełniała wolę B., przy pewnej modyfikacji M. Polegać to będzie na nakłanianiu do jak najszybszego ślubu, ostracyzmu związanego z wiekiem, sprawdzania wiary potencjalnego partnera i uczestniczeniu w absurdalnej ilości rodzinnych spotkań, podczas których zawieszana będzie zasada nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Kończyć się to będzie zazwyczaj kłamstwami ze strony córci, córuni i obiecywaniu mamuśce, że na pewno nie mieszka ze swoim chłopcem jeszcze/może i mieszkają razem, ale śpią w różnych pokojach. Jak widzimy, to dbanie o kogoś w tym przypadku, to kompletna bzdura, gówno i, po prostu, więcej obowiązków i ograniczeń narzucanych na cudownego człowieka, jakim jest młody, ambitny dziewczyn, co to się wyrwał z paskudnych łap ogniska domowego i małomiasteczkowego myślenia.

Dalej, matka-katoliczka, oprócz bycia dewotką, ma również tendencje to posiadania dość przykrych cech natury matczynej, szczególnie w relacji z córeczką, córunią, która w pewnym momencie staje się nową okazją na przedłużenie sobie młodości i rozpoczęcie nowego życia już na świeżo. W tym przypadku – dbanie o ciebie, moja ty córeczko, córuniu – polegać będzie na ciągłym krytykanctwie, gdyż ona by tego nie założyła (nie zmienia postaci rzeczy, że obracały się obie w modzie różnej o prawie 30 lat), toteż córeczka, córunia również nie powinna. Także partner córeczki, córuni winien być atrakcyjny z punktu widzenia matuli, by w rzadkich chwilach uniesienia miłosnego, mogła sobie wyobrazić, że to nie te 200 kilo skurwysyna z wąsem ją posuwa, ale całkiem przyjemne młode ciałko mężczyzny, którego sobie wybrała. Z tego całego „dbam o ciebie” bierze się również niezliczona ilość telefonów, w których należy opisywać w jak największych szczegółach życie bieżące córeczki, córuni, by mogła ona w sposób jak najpełniejszy wizualizować sobie (kołczing) nowe życie oraz liczne wizyty na zakupach, gdyż młody dziewczyn ma duże potrzeby i pusty portfel zazwyczaj, toteż będzie to zawsze atrakcyjną marchewką. W najgorszym wypadku dochodzi do perwersyjnego lezbijstwa rzeczonej mamuśki, ale to nie moja branża, bo akurat tego nie mogę sobie nawet wyobrazić, będąc chłopcem (albo hermafrodytem, nigdy nie wiesz kto jest po drugiej stronie.)

Trzecim aspektem (już kończąc, bo się wygłupia piszący już za bardzo) jest również bycie rodzicem, niezależne od matczyności. Tutaj, owo „dbanie o kogoś” może przyjąć wiele aspektów, aczkolwiek chyba najbardziej jaskrawym jest związek z pracą swojego, w tym wypadku już, dziecka. Otóż praca, droga jaką wybiera pacholę nie jest drogą rodzica, toteż rodzic nie może tak po prostu pozwolić, by krąg frustracji zamknął się już w tym pokoleniu, więc robi wszystko, by to dziecko wylądowało na podobnym poziomie co rodzic. Wiadomo przecież, że za czasów życia rodzica nie było tak super i trzeba myśleć perspektywicznie, lepsza jest jakakolwiek stabilna praca (bo śmierć) aniżeli podążanie za swoją cząstką jakąkolwiek, która pcha nas w niejasne kręgi artystyczne, związany z fizys, czy w ogóle abstrakcyjne (np. sport), w których rodzic nigdy nie był, więc nie ma sensu tam w ogóle zaglądać. Rodzic bardzo dobrze zna swoją dziedzinę, czyli praca administracyjna lub w szkole, toteż cokolwiek byłoby nie-tym, staje się automatycznie czymś niezrozumiałym i nieperspektywicznym. Czym jest bowiem taniec, śpiew czy własny browar, wobec możliwości jakie daje stabilna praca rodzicowi, który musiał porzucić własne marzenia na rzecz społecznej mentalności? Co to daje wymiernie oprócz satysfakcji, której nigdy nie doznał i możliwości spełniania się w przeciwieństwie do wiecznego, zmęczonego cierpiętnictwa, któremu został poddany rodzic? Nic. Li tylko głuchy szept czasów, w których myślało się, ze jeszcze można i głośny krzyk pustego dzisiaj.

Tym jest właśnie to całe – dbam o ciebie – uwięzione we własnych ideologicznych sosach, własnych uwarunkowaniach i problemach, które narzuca taka ona, takiej jej w ramach jednego życia. Zdecydowanie więcej ciśnie się na język, aczkolwiek i tak niewiele osób dochodzi do tego momentu, toteż można zakończyć z poczuciem spełnienia.

Część to nie wszystko, trzeba pamiętać.

Wszyscy jesteśmy solipsystami


K.

1 komentarz:

  1. Matka katoliczka może powiedzieć o wspaniałości życia i owszem, ale nie tego tu...tylko tego tam (po tym życiu...czego autor najpewniej nie rozumie :) )
    To było po pierwsze a po drugie przefajnie się Ciebie czyta...tylko tekst ten (dla córki matki-katoliczki) w dużym stopniu od rzeczywistości oderwany...znaczy mojej rzeczywistości córki matki (mojej;)) katoliczki;)
    ps. jeszcze tu wrócę 😄 z ogromną przyjemnością 😉

    OdpowiedzUsuń