sen

Dzisiaj będzie inaczej. Dzisiaj będzie sen, śniący się wciąż sen, nieustająco pokorny sen, z którym nie mogę sobie poradzić i może to jest właśnie medium, które jest ku temu najodpowiedniejsze.
Albo i nie. ktoś to śledzi?
Jestem w puszczy jakiejś, w Afryce zapewne i wszyscy mają takie dziwne, słomiane tutu, dodatkowo są czarni, aczkolwiek nie odpowiadam za swoiste uproszczenia mojej nieświadomości, co więcej zwalam to na kulturę popularną, która mnie w ten sposób kształtuje. W każdym razie, jestem w tej wiosce, wszyscy czarni, w tutu słomianym, musimy coś zrobić, bo stanie się coś. Wisi nad nami jakieś przekleństwo i jeśli nie wykonamy czegoś to spadnie na nas i będzie znacząco gorzej niż jest obecnie. Dokładnie tak.
Z tego co sobie przypominam, w jakiś sposób chodzi o przeniesienie owoców z punktu a do punktu b w celu zapobieżenia straszliwości. Wtedy mówię tym ludziom, którzy się kręcą niezdecydowani, aczkolwiek nie wiem czy ich niezdecydowanie ma jakieś znaczenie, i mówię im, że musimy przenieść te owoce w to miejsce i najlepszym sposobem na to jest pójście tą ścieżką. Wszyscy się zgadzają, biorąc pod uwagę moją piorunującą charyzmę i fakt, że jestem deus artifex tego świata, więc mogę mieć charyzmę jaką chcę. Idziemy zatem po drodze spotykają nas różne apokalipsy, niebo robi się coraz ciemniejsze, życie staje się coraz bardziej przygnębiające. Jeszcze przed naszym opuszczeniem pola zwanego punktem a, pewne dziecko podchodzi do nas i mówi, że to i tak nie ma sensu. Ja wtedy odpowiadam, że oczywiście, znam ścieżkę, która prowadzi do punktu b, gdzie odłożymy nasze owoce, nasze morwy, nasze błagania i modlitwy i wspólnie pójdziemy ku lepszemu na pohybel i tak dalej. Dziecko jednak mówi, że to i tak się nie uda, skazani jesteśmy na porażkę, bo tam się nie da przejść i nie doniesiemy na czas. Dziecko jest przy tym wszystkim bardzo przenikliwe i pewne siebie, tą mistyczną pewnością, którą mają niewykształcone istoty, pewnością zaczynającą wręcz podważać twoją własną, zbrukaną pewność wywnioskowaną z doświadczenia i prób bycia pewnym siebie w dzisiejszych, pewnych czasach.
Nie zważając jednak na małe dziecko zmierzamy w kierunku punktu b. Po drodze mijamy jaszczury, wielkie warany, przed którymi uciekamy w popłochu, następnie jaskinie, jeziora ognia, jeziora wody, jeziora żab. Dochodzimy do dość równej polany i w momencie, w którym chcę już złożyć te owoce, żeby uratować siebie i innych to, nagle coś, nie wiem nawet do końca co, staje na mojej drodze i nie jestem w stanie poruszyć żadną z kończyn. W ustach mi schnie, na czole skrapla się pot, ściskam pieści, ale zupełnie opadam z sił. Owoce gniją mi w rękach i chociaż poszedłem w dobrym kierunku i podejmowałem dobre decyzje w ramach całej naszej podróży, wszystko opada i przestaje mieć jakikolwiek sens. Zostaje nam ostatnia szansa, by uratować siebie i wioskę, tą szansą jest kopnięcie czarnej piłki bardzo wysoko ponad skałę, coś, co kiedyś jako chłopiec potrafiłbym zrobić bardzo łatwo, wybić piłkę wysoko w powietrze, by leciała długo, pięknym lotem balistycznym wprost na polanę, ale nie mogę się nawet na to zdobyć, bo kiedy biorę tę piłkę, podrzucam ją i próbuję ją trafić, staję się nagle koślawy i nieporadny. Wszystko wypada mi z rąk, ale kopię ją i kopię, nic jednak na tym nie zyskując, nic z tego nie mając.

Zrezygnowany padam na kola, nie wiedząc co mogę jeszcze zrobić, by uchronić się od nieuchronnego i wtedy tym chłopiec pojawia się znów i mówi – wiedziałem, że to się nie uda, mówiłem. Wtedy ja zaczynam na niego krzyczeć, że to nie musiało tak wyglądać, że wszystko skłaniało się ku temu, żeby nasza eskapada się powiodła, że nie mógł wziąć pod uwagę wszystkich czynników, które stanęły nam na drodze, bo nie ma nawet możliwości, więc skąd jest teraz taki przemądrzały. Jak mógł wiedzieć, skoro nie miał nawet świadomości mojej wiedzy w tej materii, wiedzy na temat rzeczywistości, ani żadnego doświadczenia w tym temacie, mały gnojek. Ale wiedział. I miał rację. I to właśnie najbardziej mnie zastanawia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz