Człowieczyzm

Dzień, w którym skończył się dzień. Po którym dzień ten sam i tak samo przygnębiający nadszedł i spotkał się z ludzkością niesfornie wykorzystującą go na zmęczenie i masturbację. Dzień, w którym po raz kolejny dzwony kościelne wybijały godzinę po godzinie, tkwiąc w tradycji nieposiadania zegarków. Bo kościół mówi ci – oto czas twój na spotkanie z duchowością. Twój to czas na religię teraz. Odłóż swoje obowiązki, oto obowiązki. Odłóż swoje przyzwyczajenia, oto przyzwyczajenia.
Nigdy nie byłem specjalnie wierzący. Pamiętam kilka sytuacji z dzieciństwa, w których desperacko chciałem uwierzyć, będąc w tym wieku, gdy religijność wypełnia luki tożsamości. Nie potrafiąc się określić chciałem włożyć tę papkę we wszystkie moje zapytania, w swoją seksualność, w swoją polityczność, w swoją niewiedzę. Jak mogłem rozmawiać z dorosłymi, skoro nie miałem jeszcze pojęcia o tym kim był Pasteur czy Dostojewski? Miałem Boga. Mogłem go wykorzystać kiedy tylko chciałem. Gdy potrzebowałem argumentu na skomplikowanie świata, do którego jeszcze nie należałem trzeba było tylko szepnąć ad majorem Dei gloriam i wszystko stawało się jasne. Był to jednak również czas, gdy kościół sprawiał, ze przez siebie samego czułem się wykolejeńcem. Ścisłe zasady, mantry, pozycje, które należało przybierać były dla mnie zagadką i często się myliłem. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby mi to wytłumaczyć, miałem nauczyć się z obserwacji. To sprytny zabieg socjotechniczny. Najpierw wprowadza cię w zakłopotanie wobec twojej niewiedzy, a następnie ugruntowuje w tobie rytualizm całej tej zabawy poprzez fakt uczenia się tego tylko przez obserwację, a nic tak nie ugruntowuje w człowieku określonych zachowań jak empiryzm.
Czy mogłem uwierzyć? Na pewno. Gdyby znalazł się jakiś szaman, który porwałby mnie swoją charyzmą to tak, ale dawno już się nie bawią w takie rzeczy. Wychodzą z założenia, że nie muszą się starać, bo to twój obowiązek, żeby uwierzyć. Zupełnie jak rodzice, którzy z faktu bycia rodzicami rozkochują się w tym, jacy są wspaniali, w szczególności zaś matki, które z faktu wypchnięcia cię na świat z własnego wnętrza mają poczucie, że nic nie można już spierdolić. Nie udało mi się jednak spotkać nikogo, kto zaskoczyłby mnie sobą. Zawsze widziałem społeczność kościelną jako tłum tych samych osobowości, skrojonych w hipokryzję i infantylne okrucieństwo. I tak zostało mi już.
Dorastałem szybko w świecie swoich przekonań. Było to dość trudne, szczególnie w związku z powszechnością wiary w moim kraju. Biorąc sobie do ręki kwiat dziewczęcy zawsze znajdowałem na nim przekreślone „Pe”, a wraz z nim przekreślone człowieczeństwo. Niedzielami chodziłem na boisko sam i kopałem o piłkołap, starając się odbić piłkę od poprzeczki. Czas bierzmowania był najgorszy, bo wtedy już nikt nie mógł wychodzić na zewnątrz. Od rana do wieczora zbierali punkty za obecność i nie dało się z nimi skomunikować. Mogę powiedzieć, że wiara była ważna w okresie mojego dorastania, w tym kontekście, że robiła wszystko, by mi w tym przeszkodzić. W tym zresztą cała zabawa, należy indoktrynować dzieciaka, gdy uczy się jak działa świat, bo wtedy wiara staje się dla niego tego świata częścią.
W dorosłym życiu było już trochę łatwiej, gdyż z momentem wejścia w świat obowiązków ludzie zapominają o tym jednym, podobno, najważniejszym. Niby chodzą tam co niedzielę, ale bardziej z przyzwyczajenia niż z chęci. Gdy pytam się o czym było kazanie odpowiadają mi, że właściwie nie słuchali. Nie miało to większego znaczenia. Kolejny dobry zabieg – tak znudzić ludzi, jednocześnie ich do siebie przywiązując, żeby przekaz podprogowy docierał od razu do najgłębszych warstw nieświadomości, która nawet, gdy człowiek nie zwraca uwagi, rejestruje wszystko i dołącza do swojej tożsamości. Do poglądów. Do potrzeb.
Ludzie argumentują, podczas różnych debatach na temat religii, przeciwko wierze, wspominając krucjaty, inkwizycję i inne bzdury tego rodzaju. Zupełnie mi to nie przeszkadza. W imię czego w przeszłości ludzie byli skurwysynami nie ma żadnego znaczenia. Liczył się tylko zysk i jeśli mogłeś za pomocą religii, braku religii, groźby czy prośby dostać czego chciałeś to robiłeś to. To robisz to nadal, nawet w swoim maleńkim życiu. Nie rusza mnie to po prostu. Większy problem mam z tą potężną machiną manipulacji i odebrania człowiekowi jego człowieczeństwa. Wykarczowaniu ogromnego lasu, jakim jest osobowość z pełnej zrozumienia seksualności, z kobiecości, z nieoczywistości jej natury, różnorodności cech jakie jej nadajemy i całej reszty represjonowanych myśli, uczuć i wrażeń, w które obfituje człowieczeństwo. Kompletnej destrukcji wolnej woli w imię wolnej woli, gdy możesz nie zgadzać się, a nie możesz nie zgadzać się z nami, bo my wiemy, a ty nie wiesz, więc rób co chcesz, ale powiedz nam o tym, kontrolujemy cię, znajdziemy cię, słyszymy co myślisz, widzimy co robisz, nie uciekniesz przed naszą wielką siłą, której nigdy nie utraciliśmy się pod żadnymi rządami i pod żadnymi nie utracimy.
Z drugiej strony, nie zdziwiłem się zbytnio, gdy Jezus wrócił na ziemię. Pamiętam to dobrze, wszystkie telewizje mówiły tylko o tym. Dzień w dzień, godzina w godzinę. Reporterzy nieustannie powtarzali jego słowa. Właściwie nie mówił zbyt wiele. Powiedział, że było trochę błędów ze strony kościoła, ale wszystko będzie wybaczone. Przyniósł nową książkę i mówił, że to jest najnowsze wydanie, które jest obowiązujące. Wszyscy byli bardzo podnieceni. Ja nie. Dla mnie to było wciąż to samo. Nawet jeśli zostaliśmy stworzeni to wymknęliśmy się planowi stworzenia i wytworzyliśmy w sobie więcej niż początkowo dla nas zakładano. Istnieliśmy intensywniej niż się spodziewano. Stworzyliśmy sztukę, dziedzinę bardziej metafizyczną niż teologia, w której wyszliśmy daleko poza podstawę stworzenia. Jak nieujarzmiony język, wąż, który ciągle kąsa, gdy zbliża się budząca nieufność ręka.

Szybko jednak nowe zasady zostały wprowadzone życie. Wszyscy nieodpowiedni zostali wtrąceni do, tak zwanych, lochów nawrócenia. W zupełnej ciemności, podtrzymywani przy życiu jak niegdyś Jezus na pustyni, kuszeni i zabrudzeni istniejemy sobie w mrocznej pustyni ateistów, którzy ujrzeli Boga. Siedzimy sobie i opowiadamy historię, śpiewamy piosenki, układamy wiersze. Żyjemy życiem, którego dla nas nie zaplanowano.

3 komentarze:

  1. Bardzo filozoficzny tekst. Myślę, że duchowość, jakakolwiek by ona nie była, każdy musi odnaleźć sam w sobie. Pewnie wpływa na nią wiele czynników, ale wyborów dokonujemy samodzielnie. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz świetne sposób pisania. Dobrze się czyta, nie żeby tylko przeczytać, ale żeby chwilę się zastanowić.

    OdpowiedzUsuń
  3. A może jednak zaplanowano? Tylko, że nikt nie dał nam scenariusza... Nie mamy prób, ciągle gramy na żywo... Bez powtórek, poprawek, żyjemy tylko raz, naprawdę. A to czy koś wierzy, w co wierzy, po co wierzy i co mu to daje, albo zabiera to zupełnie indywidualna sprawa. Dla jednego wiara jest nadzieją, pocieszeniem, a dla drugiego ciężarem, bólem i tęsknotą... Takie jest to nasze pokręcone życie. Wszystkiego dobrego! :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń