Dzienniczek człowieka: uwagi
Kolejny odcinek najmniej obserwowanej serii artykułów
o charakterze konfesyjnym w Polsce i Zimbabwe. W dzisiejszym odcinku
zastanowimy się, co czyni dzieło artystyczne dobrym.
Oczywiście jest wiele teorii na ten temat, których nie
znam, bo jestem leniwy i jest wiele argumentów za tym, by przestać być leniwym.
Aczkolwiek w czasach elitaryzmu teorii (czego nie jest przeciwnikiem nawet)
wolałbym skupić się na tym, co dla mnie osobiście, w ramach takiego prawdziwego
ja, konstytuuje dzieło artystyczne.
Doceniam kilka rzeczy w sztuce i, jak myślę, te
analogie, czy inaczej struktury, znajdują się na każdym poziomie twórczości
jakiejkolwiek. Począwszy od twórców jutubowych poradników o pielęgnacji skóry,
poprzez wielkie hollywoodzkie produkcje, modelki święcące tyłkiem aż do
wysokiej kultury, wszystko działa, jeżeli zawarte są w tych dziełach
niezbędniki, bez których dane dzieło jest li tylko wydmuszką, która porusza jak
oglądanie grupy meneli grających na niewidzialnych gitarach w pobliskim parku.
Pierwsza kwestia to przywiązanie wagi do detali
zgodnych z naturą danego dzieła. Częstokroć przejawia się w umyśle odbiorcy
poczucie zbędności niektórych elementów składowych jak w umyśle niecierpliwego
chłopca przejawia się pewna niechęć do dziewczęcych zabiegów higienicznych,
które potrafią trwać godzinami (kwestia potrzebności tych zabiegów to nie moja
broszka). Chodzi w tym wszystkim o to, żeby zabezpieczyć się z każdej strony,
gdyż możliwe, ze tych kosmetycznych zmian nie widać i możliwe, że przykładanie
się do tego wszystkiego brzmi jak strata czasu, aczkolwiek postrzegamy znacznie
szerzej niż nam się prima facie
wydaje. Widzimy wszystkie niedoskonałości, widzimy momenty, w których nie gra,
gdyż myślimy w pewien sposób idealistycznie. Wyobrażamy sobie daną rzecz jak
mogłaby istnieć w swojej najlepszej formie i, naturalnie, doszukujemy się tej
formy najbliższej naszemu wyobrażeniu. Dlatego każdy kosmyk musi być na swoim
miejscu, każde ujęcie musi być dopieszczone do granic perfekcji, każde słowo
wyścielać powinno przed czytelnikiem dywan pełni artystycznej, jedności, która
sprawia, że nasze niespokojne pragnienie zestawienia wyobrażenia z
rzeczywistością mniej boli (w wiecznym cierpiętnictwie, mimo wszystko). Oczywiście,
są również ci pijani życiem, którzy niechlujnie bujają się po klawiaturze w
nonsensie, ale jest to dopracowane do natury spektaklu ich życia i nie powoduje
w nas dysonansu, ale wszelkie dysonanse są w tę kreację wpisane.
Druga kwestia to bezkompromisowość dzieła. Integralność
artystyczna, czy rozmowa o niej, to zabawa sprężyną do skakania na polu
minowym. Bo pieniądze i to się nie sprzeda, bo czasem ograniczenie motywuje do
artystę do kreatywnego ominięcia, bo to jest niezrozumiałe, bo artyści nie
rozumieją potrzeb odbiorcy, bo trzeba wymyślać kolejne przykłady, ale trochę
już mi się nie chce, więc przejdę do kolejnego zdania. W każdym razie, kwestia
ta jest trudna i skomplikowana, ale na pewnym poziomie zachowuje uniwersalność.
Mam na myśli fanaberie. Pamiętam jak słuchałem wywiadu z pewnym komikiem, który
chciał umieścić w swoim serialu helikopter, mimo że serial był niskobudżetowy i
rzecz działa się w Nowym Jorku, gdzie przestrzeń powietrzna jest raczej trudno
dostępna. Producentka próbowała tłumaczyć mu kilkukrotnie, że tego się nie da
zrobić, to trudne i w ogóle głupie, ale on doszedł wówczas do fantastycznego
wniosku. Mianowicie stwierdził, że jebać to. Jebać problemy, jebać konflikty,
on tego potrzebuje, by całość kompozycyjna miała dla niego sens. I zrobił to,
po czym cały serial okazał się niesamowitym sukcesem, zgarniając kilka Emmy po
drodze. Można argumentować, że stałoby się tak niezależnie od tego helikoptera,
ale, w mojej opinii, jest to dość wątpliwe. Naruszyłoby to jedność tego
projektu, tego wyobrażenia w głowie artysty, o którym było wcześniej,
niesprowadzalnego do możliwości zamienienia tego elementu na cokolwiek innego.
Trzecia kwestia jest najmniej precyzyjna. Chodzi o
wypracowanie sobie wyjątkowej osobowość gotowej na spotkanie ekscentrycznego
przypadku. Jest to tworzenie siebie, poprzez doświadczenia, lektury, oglądanie
różnego rodzaju sztuk i pewnej introspekcji we własną wrażliwość artystyczną. Po
osiągnięciu odpowiedniego poziomu w poruszaniu się po sobie i świecie, w pełnej
zrozumienia otwartości, można zacząć napotykać przypadki. Gdyż przypadki są
dość nieprzypadkowe. To jest jak z tą sytuacją, gdy ktoś z naszych znajomych
zmieni auto i często zdarza nam się z nim/nią podróżować to nagle wszystkie
auta tego rodzaju wydają się pojawiać na ulicy z przerażająca częstotliwością. Chodzi
mi o to, że po poznaniu czegoś zaczynamy to „coś” dostrzegać w rzeczywistości
nas otaczającej, gdyż to „coś” już od dawna tam jest, aczkolwiek nie zwracamy
na to uwagi, uznając to za nieważne. Przykład z samochodami jest dość prosty,
więc postaram się jak najsprawniej przenieść ową analogię na sztukę. Otóż, gdy
artysta zrozumie pewne aspekty rzeczywistości dla jego wrażliwości ważne albo,
po prostu, powszechność człowieczeństwa dającą się zaobserwować to wówczas jest
w stanie zauważyć przykłady z tej rzeczywistości, które mogą mu posłużyć jako
materiał do tworzenia sztuki. Warto zaznaczyć, ze jest zasadnicza różnica
między rozumieniem i zrozumieniem, tak samo jak ze słyszeniem i słuchaniem. Różnica
ta polega zasadniczo na perspektywie, z której patrzymy na rzeczywistość. Na przykład
– rozumiem, że dla osoby, która straciła kochaną matkę będzie to straszny cios.
Jestem w stanie skumać każdy jeden element tego stwierdzenia. Zdaję sobie
sprawę, że kochana matka (z naciskiem na kochana, bo tych kiepskich to nie ma
co żałować)(to straszne co piszesz)(ale to prawda)(jesteś po prostu)(cicho,
słuchaj dalej) jest ważna dla każdego człowieka i utrata jej musi być wielkim
ciężarem. Nie jestem jednak w stanie tego zrozumieć tak, jak osoba, która ową
matkę zrozumiała. Przenosząc to na głębię postrzegania artystycznego można
podawać przykłady na zrozumienie kobiecości przez artystę, czy też subtelnych
kwestii związanych z represją własnej seksualności, aczkolwiek wydaje się, że
można to po prostu skwitować w ten sposób, że poprzez zrozumienie należy rozumieć
naciągnięcie tkanki osobistej, po czym naciągnięcie tkanki wspólnego
doświadczenia ludzi i zmiksowania tego wszystkiego gdzieś na środku. Pozwala to
wówczas artyście poruszać się swobodnie po wszystkim co postrzega, zawsze
trafiając w samo sedno, gdyż ma zawsze tę przed-myśl, która było owo
zrozumienie. Wówczas nieprzypadkowo napotyka te przypadki i tworzy coś
wielkiego, co zawsze dobrze się ogląda, bo połączenie prawdziwości
subiektywizmu, i subiektywnej powszechności jest zawsze pyszne.
Na pewno jest jeszcze więcej, ale teraz myślę o
trzech, więc jeśli chcecie można zawsze znaleźć więcej. By wesprzeć nasz szoł
można wysyłać pieniądze, migdały, surowe mięso i butelki whisky na jakiś adres
na pewno. Kogoś uszczęśliwicie, bo to takie rzeczy, które się zawsze przydają. Polecam
w tym tygodniu nie żreć za dużo, bo boli brzuch, nie pić zbyt dużo piwska, bo
boli brzuch i nie zachodzić w ciążę. Po prostu. Za wcześnie jeszcze. Mówię ci.
P.S. teraz jest ta sama wlepka, z tym że można kupić
tytoń na kilogramy. Zapraszam do mojego świata.
K.
Dla mnie najważniejsze są emocje, jakie praca we mnie wywołuje - czyli zarazem to, co artysta w daną pracę włożył, jakie emocje dla odbiorcy "zaplanował", o ile mozna to tak nazwać. Co mi bowiem po ładnym obrazku, jeśli nie budzi we mnie żadnych emocji i lada chwila o nim zapomnę? Dopiero emocje sprawiają, że dane dzieło artystyczne odbieram jako "jakieś" - czyli dobre. I, wbrew przekonaniu większości z nas, to wcale nie muszą być emocje pozytywne. ;-)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe rozważania. Myślę, że można dodać jeszcze element emocji i ich manipulacji przez dzieło.
OdpowiedzUsuńEmocje są chyba najważniejsze przy odbiorze dzieła. I to nie ważne, czy pozytywne, czy negatywne. Jeżeli dzieło nie wywołuje żadnych emocji, to wtedy jest coś nie tak :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńSzczerość!... Nie lubimy być dymani, jak w filmach komercyjnych :(
OdpowiedzUsuń