Tyczy
się to głównie samokontroli – nie da się przeżyć bez odpowiedniej nienawiści do
świata, a jeśli już ktoś próbuje, należy go skreślić z szanowanej listy „tych,
do których jeszcze warto się odzywać”. Małe cierpienia bowiem nie mogą nie
pozostawić na człowieku skazy w postaci grzejącego go we wnętrzności poczucia
nieuchronnej nienawiści wobec tego świata przedstawionego nam jak niedogodność.
Nienawiść
bowiem nie wynika z tych wielkich dramatów życia, jak śmierć, małżeństwo,
narodziny dziecka czy niesatysfakcjonujące życie seksualne z niepełnosprawnym,
który owym niepełnosprawnym stał się już w trakcie wielkiej miłości, ale przed
wielką niechęcią. Nienawiść wynika z tych wszystkich ludzi, którzy idą ulicą
trójkami i czwórkami, gdy miejsca jest łącznie na dwoje, tych ludzi, którzy w
sklepie podają towary w sposób złośliwie wręcz powolny, tych wszystkich, którzy
w ten lub inny sposób nie zakłócają naszego życia w sposób poważny, tylko
nieznaczny.
Dlatego
właśnie postrzegam tych wszystkich ich, którzy chodzą ponad ulicami i podają
sobie ręce na zgodę jako najbardziej szaleńczych lub zatwardziałych w swojej
nieświadomości. Ludzi, którzy mogą poczekać na swoją kolej, badając wzrokiem
smugi na ścianach, z lekkim uśmieszkiem powtarzając sobie, że oto jesteśmy
częścią tego samego, tego jednego. Głównie panteiści, neo-new-ageizmy, błąkające
się po semi-intelektualnej masie kulturalnej, która zatrzymuje się na
semi-naukach i para-wiedzy, anegdotycznych przykładach i stwierdzeniu, że w
rzeczywistości nic wiedzieć na pewno nie można, nie wiedząc nawet dlaczego
wiedzieć nie można na pewno.
I
dlaczego to piszę? Cóż, ostatnimi czasy czuję właśnie niemożliwość wprowadzenia
się w równowagę normalnymi sposobami. Cały świat krzywi mi się w komentarzach
politycznych, upośledzania się do mniejszego, udziecinniania się,
uprzyjemniania się byleby tylko świat mógł mnie znieść. I tego ciągłego odstępu
między mną, a reprezentacją, której pozwalam hasać po łąkach pracy, domu,
szkoły i telefonach, które każdego dnia wykonuje, jak leniwy demiurg, który
tworząc postaci niedoskonałe pozwala im na niedoskonałe wykończenie dzieła
stworzenia.
I
gdy tylko przychodzi wieczór, około tej godziny dwudziestej i myślę może o
przyjemnym upojeniu alkoholowym, i mówię sobie o nieprzyjemnych konsekwencjach tego
czynu, i myślę sobie o nie, i nie wprowadzam życie, i całe ciało drży na tak, i
całe nie drży niepewnością to jestem wbrew sobie tym dzieckiem z dorosłą
wątrobą. Przybitym do ściany przykładem czegoś kiedyś atrakcyjnego, co straciło
swój blask przez wpływy ludzkie, arcyżadne.
K.
Ech, może w końcu jakoś uda Ci się znaleźć sposób na wprowadzenie w równowagę ;-)
OdpowiedzUsuńBardzo interesujący wpis, niezwykle emocjonalny. Trzymam kciuki by i równowaga pojawiła się w twoim życiu.
OdpowiedzUsuńDla dobrego samopoczucia unikam politycznych komentarzy :)
OdpowiedzUsuńRównowaga jest przereklamowana, a chaos wieczny :)
OdpowiedzUsuń