Dzienniczek człowieka: uwagi

Trudności z wysłowieniem się. Sytuacja przedstawiała się onegdaj, czyli w zeszłym tygodniu, następująco: otóż, uderzyłem się w łeb albo tak mi się tylko wydaje, gdyż uderzenie to zupełnie mi wyleciało z głowy, co może mieć związek z samym uderzeniem, jak ktoś mógłby złośliwe (śmieć) zauważyć. Uderzenie to spowodowało we mnie uczucie nierównowagi najwidoczniej, tak szybko jednak zapitej, że właściwie niezauważalnej.

Po pewnym czasie zacząłem doznawać różnych objawów natury bolącej, głównie w okolicach miejsca palącego na czubku głowy i w okolicach, co sprawiało, że byłem przytępiony (ta samo złośliwa osoba z początku mogłaby powiedzieć, że to nic dziwnego). Ignorowałem to moją silną, męską ignorancją, która wpojona mi została z soczystym nektarem socjalizacji, w której enigmatyczne sformułowanie „chłop to chłop, a nie baba” determinowało sferę dolegliwości męskich, skutecznie uniemożliwiając mi udanie się do lekarza na sprawdzenie tego fenomenu.
Czas jednak mijał, a ból głowy nie ustępował, chyba że po zaszczuciu go odpowiednią dawką ibuprofenu. Przeszkadzało mi to, ale przyzwyczaiłem się do znoszenia w życiu elementarnych elementów elokwentnej elipsy entropii, jaka przypadła mi w udziale, toteż, azaliż i właśnie nie miałem zamiaru nic z tym zrobić, bo przecież samo przejdzie. Po pewnym czasie jednak osobniczka płci żeńskiej, której dozwolone jest roztrząsanie wszelkich drobiazgów zauważyła, zgodnie z panującą tendencją hipochondrii, że coś mi może być, w znaczeniu krwiak, rak i śmierć albo, co gorsza, zapalenie ucha któregoś. Osobniczka ta zaczęła mnie straszyć potworami stworzonymi z niezaleczonych chorób i konsekwencji wynikających z braku szybkiego działania toteż postanowiłem udać się do przychodni.

Oczywiście, by wyleczyć się z czegokolwiek, musiałem wpierw się zarejestrować. Po wysłuchaniu wyjątkowo kiepsko nagranego Mozarta (co to było – nie wiem, ale wiem, że to on), pani z recepcji słodkim głosem zapytała mnie co tam, jak tam i czego od niej chcę. Powiedziałem, że nie znam się na procedurach i czy, w związku z tym, byłabyś w stanie, kochanie, pomóc mi przebrnąć przez rejestrację bezboleśnie? Ależ owszem, ależ tak, co pana boli? Łeb. Uderzyłem się w łeb i coś mi jest, chcę tylko sprawdzić, więc
PROSZĘ CZEKAĆ
Muzyczka
Fanfary

Hej, haj, hello, proszę pana, sytuacja jest taka, że lepiej iść na SOR, bo oni  tam panu pomogą zdecydowanie lepiej niż my, my nie mamy aparatury i możliwości leczenia, a jak to jest coś, to pewnie lepiej, żeby pana zbadano porządną aparaturą.
Dało mi do wiele do myślenia. Po pierwsze, moja przychodnia uważa, że aparatura to bzdura, więc czas zmienić przychodnię. Po drugie, muszę gdzieś leźć dodatkowo, co jest jeszcze gorsze. Po trzecie, muszę do toalety

Po cym wyszedłem z dom i udałem się na SOR. Gdy wszedłem, było tam bagatelka, 50 osób, wszyscy obłożnie, straszliwie i w ogóle chorzy, więc czym prędzej udałem się do recepcji, na której nikogo nie było. Czekałem tam chwilę pochrząkując, postukując, wyglądając i wyszczerzając, aż znienacka pojawiła się ona, cała w bordo i pyta co tam, jak tam, gdzie byłeś. Opowiadam jej o moich dolegliwościach, aż tu, w pewnym momencie strasznym, za mną dziewczynka poczęła rzygać krwią ostateczną z żołądka swojego niewykształconego jeszcze, przy czym tylko matka była przestraszona z tej dwójki, bo dziewczynka robiła takie miny jak gdyby zjadła coś i teraz mlaszcze post-posiłkowym mlaśnięciem.

Mimo, że wokół mnie choroba i smutek, wziąłem się zawziąłem i siedzę, po tym jak strasznie nieprzyjemny człowiek pytał mnie co tam, jak tam, nie wiem, nie obchodzisz mnie. Siedzę. Wziąłem książkę, żeby szybciej minął czas, ale że to jest Lolita to chowam przed światem wszetecznym, gdyż ktoś, gdzieś, względnie oczytany mógłby mnie posądzić o pewne tendencje, których nie posiadam. Z drugiej strony, ktoś oczytany nie byłby przecież na tyle podstawowy, żeby stwierdzić, iż sam fakt posiadania tej lektury oznacza, że ja bym sobie jaką nimfetkę chciał przyprowadzić stąd albo skądkolwiek i z nią,  w świetle księżyca, eksplorować granice piękna i moralności. Dygresja.

Siedzę zatem i czytam, aż wreszcie moje nazwisko wybrzmiało na tym pełnym chorych obłożnie holu i wchodzę za kimś do jakiegoś miejsca. Ten ktoś mnie prowadzi i wtedy mam chwilunię momento, żeby się przyjrzeć pani, która będzie mnie obsługiwać/leczyć. Pani ma, na oko, 35-40 lat, gruba, ale nie przepastna, kokokitkę ma skręconą ciasno, ale do góry, więc wygląda jak ptak, który wpadł do kałuży z wodą z cukrem i, przypadkowo, stworzyła się z tego dziwnego rodzaju kombinacja pionowa. Patrząc dalej, poza bordowy strój, widziałem również, że pani ma taki pucołowaty pyszczek i brwi narysowane kredką w taki sposób, ze wygląda na bardzo zdziwioną najbardziej prozaicznymi rzeczami np. ścianą. Takie zabiegi nie kojarzą mi się ze szkołą medyczną, ale, myślę, nie uprzedzać się, może to przypadek, może to tylko zmęczenie ją wzięło z tą kokokitką i brwiami, zmęczenie życiowe, więc zaczęła protestować swoją urodę wobec osobników najprościejszych (specjalnie tak napisałem).

Weszliśmy do gabinetu i zaraz z niego wyszliśmy, bo przyszedł ktoś ważniejszy. W następnym dowiedziałem się czegoś nowego o pani, czyli tego, że jest ze wschodu, możliwie z Ukrainy lub Rosji, biorąc pod uwagę akcent. Pyta mnie zatem pani, czy ja mam jakiegoś sabaka i w ogóle zdrastwujcie, czy jakoś tak, a ja na to do niej, że głowa mnie boli ostatnio. Ona, ze kiedy się uderzyłem – i cały czas klika w te klawisze.
Ja do niej, że nie wiem, bo nie pamiętam.
Ona sprawdza w komputerze wyraźnie zirytowana i mówi, że nie ma takiej daty i coś musze wymyślić.
To mówię jej, ze 16 i że nie chciałem jej irytować.
Ona do mnie, że spasiba, ze wcale się nie irytuje. Pyta co mi jest.
Mówię, że boli w różnych miejscach czaszki, głównie w jednym.
Ona mówi – uderzył się?
Ja mówię, że tak (piąty raz).
Ona mówi – kiedy?
Ja mówię – już to przerabialiśmy, słuchaj, pieriestrojka, czy to już jest ksenofobia? Nie wiem. W każdym razie, boli mnie głowa, nie pamiętam od kiedy, weź coś ogarnij z tym, puść mnie wolno.
A ona tylko siedzi i wpisuje w komputer. W końcu wzięła rękawiczki i mnie tam szczypie i drapie i mówi, że coś jest, ale nie wiadomo co, więc jak chcę to mogę iść na tomo-elektro,.
Ja na to – co to jest tomo-elektro?
Takie urządzenie do badania głowy, dużo promieniowania jest tam.
Ja na to – czyli tomograf?
Tak.
To ja nie chcę.
To nie, musi pan podpisać.
Wydrukowała mi kartkę i na tej kartce napisałem, że zgody nie wyrażam.
Ona do mnie, że nie wiem, że to problem pewnie dermatologiczny jest, ale może być inny, ale skoro nie chciałem tomo-elektro to ona nie może mi więcej pomóc.
Ja do niej, że trochę zawiedziony jestem, bo myślałem, że pani pomoże albo chociaż coś zarekomenduje mnie, biednemu.
Ona na to, że mam kupić szampon dla dzieci, brać leki na alergię i iść do dermotologa.
Ja jej na to, że spoko.

Posadziła mnie w poczekalni z innymi chorymi straszliwie, mocz płynie pod nogami, wszędzie duszno i ciasno, w umyśle ok, bo po tabletce, siedzę jak to zwierzę i myślę sobie, że ona więcej czasu na tym komputerze spędziła niż mnie lecząc, że właściwie czemu świat tak wygląda, że nikt mi nie pomoże już w życiu i ona nie postawiła na pewno dobrej diagnozy, więc umrę, ale chcę stąd wyjść, bo tu umieram bardziej, bo tu choruję gorzej, więc wychodzę na korytarza a tam ona stoi, patrzy i pyta czy dostałem leki.
Mówię, że nie, ale nie mogę tam wytrzymać i czy mogę już sobie iść.
Ona pyta czy ktoś mi zrobił zastrzyk. Ja mówię, że nie i się przerażam, bo to paskudztwo te zastrzyki.
Ona, że my tu leczymy zastrzykami, ale jak pacjent chce się oddalić to my nikogo nie zmusimy, żeby się leczył.

Więc uciekłem. A z głową już jest wszystko ok, samo przeszło.

8 komentarzy:

  1. Doskonały tekst, świetnie piszesz. Niestety sytuacja ze służbą zdrowia tak wygląda i pacjent prędzej wyleczy się sam :P

    OdpowiedzUsuń
  2. To teraz już wiadomo: nie rzygasz krwią, to nikt nie bierze Cię na poważnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy styl i bardzo fajne teksty, podoba mi się tutaj i zamierzam częściej wracać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też całkiem niedawno mieliśmy (nie)przyjemność z służbą zdrowia (szczęścia i pomyślności). Musieliśmy odczekać kilka godzin na SORze, bo przypadek uznano za niespecjalnie poważny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale z głową już jest wszystko ok najbardziej mnie rozbawiło ;) Dziwna ta nasza służba zdrowia, niby powinniśmy z niej korzystać, nawet profilaktycznie, a jak już chcemy to kończy się jak u Ciebie. No cóż... ja unikam póki mogę...

    OdpowiedzUsuń
  6. za dużo miałam ostatnio do czynienia ze służbą zdrowia i jakoś tak niemiłe wspomnienia wróciły

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak przeszło, to dobrze. Trzymałam kciuki za takie rozwiązanie sprawy od drugiego akapitu.

    OdpowiedzUsuń
  8. W Warszawie jak babcia mojego chłopaka połamała się upadając to na izbie przyjęć czekała około 10 godzin zanim ktoś łaskawie zrobił jej prześwietlenie.

    OdpowiedzUsuń