Opowieści gdańskie #2

Wychodzę, bo tam już się nic nie stanie. Wychodzę, bo jutro muszę iść do pracy na dziewiątą. Dziewiąta mnie prześladuje tak jak kiedyś ósma. Ciągnę ją za sobą, ale ona już śpi. Nieważne zresztą. Muszę zdążyć na skm o pierwszej dziesięć, bo następna jest o trzeciej, a te zasrane trzy miasta nie mogą się ogarnąć i stworzyć komunikacji miejskiej, która uwzględniłaby rzeczywistość i pomogła komukolwiek poza tymi jebańcami z urzędów miast. Nieważne zresztą. Idę i choć nie znam dobrze Gdyni to wydaje mi się, ze zmierzam w dobrym kierunku. Wydaje mi się, że minąłem już kiedyś tę galerię. Zastanawiam się, w międzymyśli, żeby zabić jakoś czas, ile telefonów musiałbym wykonać, żeby kupić kokainę. Dwa. Może trzy. Nie więcej. Trzy to i tak dużo. Nie, żebym ćpał, bo jestem dobrym chłopcem z małej mieściny, który się całkiem nieźle uczył, toteż takie rzeczy jak narkotyki są dla mnie kosmosem. Dlatego kręci mnie, ze mógłbym je mieć. Po prostu mieć. Nie używać tylko patrzeć na potencjalnie destrukcyjny, mały wszechświat narkotyków, który mógłby zupełnie zrewolucjonizować moje życie. Nieważne zresztą.

Źle idę. Widzę, że źle idę, dlatego przyspieszam jak kretyn, żeby zdążyć. Koniec. Gówno. Ja pierdolę. Myślę, jakie mam opcje. Mogę poczekać na kolejną dwie godziny, ale będę wracał kolejną, czyli będę o czwartej w domu, bo są jakieś zasrane roboty drogowe we Wrzeszczu. Ciekawe dlaczego. Remont do listopada, czytałem, ale może to nieprawda. Nieważne zresztą. pomyliłem się, bo ktoś mnie wkurwił w tym miejscu. Jakiś gość. Nie znam go dobrze. Był arogancki i nieprzyjemny. Miał głos, który nie znosił sprzeciwu i niewiele by to poprzeć. Patrzył na mnie jak na wyzwanie, ja patrzyłem na niego jak na kogoś, kto stoi w drzwiach i przez to nie mogę przejść. Jebany pajac. Takie rzeczy mnie rozkojarzają, muszę to ogarnąć na przyszłość. Tylko ten pajac. Siedzi mi w głowie, bo uciekłem z pola walki i nie mogłem mu nawet dopierdolić między wierszami. Z drugiej strony, czy mszczenie się jest dobre? Jak to o mnie świadczy. Wtedy jestem taki sam jak reszta, a chciałbym wierzyć, że. Nieważne zresztą.

Mogę wrócić taksówką, ale jestem biedny. Z drugiej strony, nie bardzo mam wybór. Błąkam się bez sensu. Skwer Kościuszki, galeria, kolejna galeria i znowu Skwer Kościuszki. Jestem bezsensem, komarem bez perspektyw na krew. Nieważne zresztą. Podchodzę do złotówy. Śpi. Czy ja chcę jechać z kimś, kto przed chwilą się obudził? Co ja mogę jak się budzę? Nic. Zasadniczo nic, bo czasami przechodzi przeze mnie zimny dreszcz obowiązków. Ale nie mógłbym jeździć. Nie mam zresztą prawa do tego. Złotówa mówi, że weźmie stówę. Odpowiadam, że się zastanowię i szybko odchodzę. Wszyscy gadają o Uberze, więc może? Nie instaluję na swoim, bo nie mam nic na koncie. Biorę jej telefon i ściągam aplikację. Drugi powód, dla którego nie instaluję to fakt, że nie chcę podawać nigdzie mojego numeru karty i tych cyferek z tyłu. Nigdy nie wiesz. Trzeba jej to będzie odinstalować kiedyś. Wszędzie jest ryzyko. Ostatnio zaklejam sobie nawet kamerkę w laptopie. Z drugiej strony, od dwóch miesięcy nie miałem gotówki w ręku. Ktoś wie, gdzie chodzę i, mniej więcej, co kupuje. Kerfur, żabka, biedronka, normalne rzeczy, nikt się nie przyczepi. Gorzej z tymi nocnymi zakupami w dziwnych miejscach, do których nawet nie chciałem iść, ale i tak się tam znalazłem. Jak jakiś debil chodzę za przygodą, która nigdy nie następuje. Nieważne zresztą.

Uber prosi mnie o 120 złotych minimum. Co za bezużyteczne ścierwo. Wyciągam swój telefon i znajduję w internecie numer do CityDrivers. Ktoś mi polecił. Pani z centrali mówi mi, ze zapłacę 66 złotych. Same szóstki. Może to coś znaczy? Zgadzam się. Kierowca podjeżdża czarnym golfem w kombi. Młody, widać, ze kalkulujący typ. Wszystko ma ogarnięte, chociaż trochę się boi. Gdyby miał więcej odwagi, mógłby być naprawdę niebezpiecznym człowiekiem w przyszłości. Wiem, że teraz muszę z nim chwilę porozmawiać, żeby nas nie zabił. Albo opierdolił. Pakuję ją na tylne siedzenie i siadam z przodu. Zaczynamy gadać chwilę o różnych bzdurach. Muszę go czymś zainteresować. Wszystkich wkurwia wynajem mieszkania, więc sprzedaję mu historyjkę o poprzednim właścicielu, który chciał mnie ojebać na hajs. Klasyk. Podpowiada mu, żeby zrobił dokładnie to, co zrobiłem. Widać, że żyje w prawdziwej rzeczywistości. Bratamy się jeszcze chwilę. Myślę, ze dobrze mi idzie, ale to może być kwestia alkoholu. Zresztą, nie jest to gość, który przyklaskuje innym, nawet jeśli sądzi, że na to zasługują. Ma o sobie lepsze mniemanie niż to pokazuje. Kwestia przyzwyczajenia, jak musisz siedzieć tyle z ludźmi to nie możesz być skończonym kutasem. Nieważne zresztą. Pytam go jak to jest jeździć taxi. Mówi, że spoko, pieniądze są dobre. Dziewczyna narzeka, że go nie ma w ważnych momentach. Już drugie święta spędza tylko z rodzicami. On nie może jednak odpuścić, bo za dużo pieniędzy go ominie. Trzeba myśleć perspektywicznie. Zastanawiam się, czy złapie się na lekki szowinizm. Zazwyczaj się łapią. Mówię mu, że dobra, wystarczy jej kupić suwenir, czy inną błyskotkę i da ci spokój. Nie odpowiada. Myślę, że ją kocha.

Pytam go o jakieś krzywe akcje w taksówce, żeby przestać się wysilać. Odpowiada mi, że ma taką jedną. Jakiś gościu wszedł kiedyś do niego z dupą. Niby z kobietą, ale jednak z dupą. Po krótkiej chwili namiętności, mówi, słyszę odgłos rozpinanego rozporka. Patrzę we wsteczne, a ona na nim siedzi i zaczynają się pieprzyć. Wtedy nie zareagowałem, bo to był mój pierwszy rok, ale teraz bym zjechał na pobocze i kazał wypierdalać. Za duże ryzyko. W każdym razie, wyszedł, zapłacił, zapomniałem o tym. Po jakimś czasie jednak znalazłem jego telefon. Schowałem do schowka, żeby jutro to ogarnąć. Następnego dnia wyciągam go, a tam jakieś sms-y o fakturach. Patrzę, dzwoni jego żona. Odbieram. Pyta się mnie, kim jestem. Mówię, że taksówkarzem i jej mąż zostawił telefon u mnie wczoraj. Pyta mnie, na granicy płaczu, z kim był i o której. Kumam, że to nie była jego żona, ale nie chcę w to wchodzić, więc mówię jej, że nie pamiętam. W końcu, umawiam się na odbiór z tym typem. Koleś mi dziękuje i podaje flaszkę. Zapominam o tym. Po miesiącu chyba idę do jakiejś knajpy i widzę tego gościa z żoną i dzieckiem. Jak mnie zobaczył cały zbladł i potem już nie patrzył w moją stronę. Najlepsze w tym jest to, że ta jego żona była dużo lepsza od tamtej.
Ale inna – dodaję.


Wysiadamy, dziękujemy sobie wszyscy, płacę nawet mniej niż zapowiadano i powoli wracam do domu. Szukam tylko jeszcze przydrożnego powodu, by nie kończyć tego wieczoru, ale nic nie przychodzi mi do głowy, więc zasypiam snem niesprawiedliwych, żeby kolejnego dnia znowu czegoś nieważnego.

10 komentarzy:

  1. Zapłacić mniej niż zapowiadano? To się chyba nie zdarza ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepsze przygody są w taxi:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziwne rzeczy się dzieją w tych taksówkach... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobrze napisany, wciągający tekst.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajnie się czyta!
    ps.Też stosuje podobne "chwyty" w taksówkach ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Też lubię rozmawiać z taksówkarzami, szybciej mija podróż i nie jest drętwo :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie jeżdżę taksówkami, ani niczym w tym stylu, bo mnie nie stać, a tu proszę, jakich ciekawych historii można posłuchać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tom monologu przypomniał mi film "Dzień świra". Akcja z taksówki niby śmieszna, a jednak prawda jest taka, że nie ma się z czego śmiać.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mnie to już żadne "krzywe"akcje nie zdziwią. Dziwi mnie tylko to dlaczego zamiast się rozejść ludzie się oszukują i zdradzają. Żyją w związkach w których nie są szczęśliwi ;)

    OdpowiedzUsuń