Wychodzę,
bo tam już się nic nie stanie. Wychodzę, bo jutro muszę iść do pracy na
dziewiątą. Dziewiąta mnie prześladuje tak jak kiedyś ósma. Ciągnę ją za sobą,
ale ona już śpi. Nieważne zresztą. Muszę zdążyć na skm o pierwszej dziesięć, bo
następna jest o trzeciej, a te zasrane trzy miasta nie mogą się ogarnąć i
stworzyć komunikacji miejskiej, która uwzględniłaby rzeczywistość i pomogła
komukolwiek poza tymi jebańcami z urzędów miast. Nieważne zresztą. Idę i choć
nie znam dobrze Gdyni to wydaje mi się, ze zmierzam w dobrym kierunku. Wydaje mi
się, że minąłem już kiedyś tę galerię. Zastanawiam się, w międzymyśli, żeby
zabić jakoś czas, ile telefonów musiałbym wykonać, żeby kupić kokainę. Dwa. Może
trzy. Nie więcej. Trzy to i tak dużo. Nie, żebym ćpał, bo jestem dobrym
chłopcem z małej mieściny, który się całkiem nieźle uczył, toteż takie rzeczy
jak narkotyki są dla mnie kosmosem. Dlatego kręci mnie, ze mógłbym je mieć. Po prostu
mieć. Nie używać tylko patrzeć na potencjalnie destrukcyjny, mały wszechświat
narkotyków, który mógłby zupełnie zrewolucjonizować moje życie. Nieważne
zresztą.
Źle
idę. Widzę, że źle idę, dlatego przyspieszam jak kretyn, żeby zdążyć. Koniec. Gówno.
Ja pierdolę. Myślę, jakie mam opcje. Mogę poczekać na kolejną dwie godziny, ale
będę wracał kolejną, czyli będę o czwartej w domu, bo są jakieś zasrane roboty
drogowe we Wrzeszczu. Ciekawe dlaczego. Remont do listopada, czytałem, ale może
to nieprawda. Nieważne zresztą. pomyliłem się, bo ktoś mnie wkurwił w tym
miejscu. Jakiś gość. Nie znam go dobrze. Był arogancki i nieprzyjemny. Miał głos,
który nie znosił sprzeciwu i niewiele by to poprzeć. Patrzył na mnie jak na
wyzwanie, ja patrzyłem na niego jak na kogoś, kto stoi w drzwiach i przez to
nie mogę przejść. Jebany pajac. Takie rzeczy mnie rozkojarzają, muszę to
ogarnąć na przyszłość. Tylko ten pajac. Siedzi mi w głowie, bo uciekłem z pola
walki i nie mogłem mu nawet dopierdolić między wierszami. Z drugiej strony, czy
mszczenie się jest dobre? Jak to o mnie świadczy. Wtedy jestem taki sam jak
reszta, a chciałbym wierzyć, że. Nieważne zresztą.
Mogę
wrócić taksówką, ale jestem biedny. Z drugiej strony, nie bardzo mam wybór. Błąkam
się bez sensu. Skwer Kościuszki, galeria, kolejna galeria i znowu Skwer
Kościuszki. Jestem bezsensem, komarem bez perspektyw na krew. Nieważne zresztą.
Podchodzę do złotówy. Śpi. Czy ja chcę jechać z kimś, kto przed chwilą się
obudził? Co ja mogę jak się budzę? Nic. Zasadniczo nic, bo czasami przechodzi
przeze mnie zimny dreszcz obowiązków. Ale nie mógłbym jeździć. Nie mam zresztą
prawa do tego. Złotówa mówi, że weźmie stówę. Odpowiadam, że się zastanowię i
szybko odchodzę. Wszyscy gadają o Uberze, więc może? Nie instaluję na swoim, bo
nie mam nic na koncie. Biorę jej telefon i ściągam aplikację. Drugi powód, dla
którego nie instaluję to fakt, że nie chcę podawać nigdzie mojego numeru karty
i tych cyferek z tyłu. Nigdy nie wiesz. Trzeba jej to będzie odinstalować kiedyś.
Wszędzie jest ryzyko. Ostatnio zaklejam sobie nawet kamerkę w laptopie. Z drugiej
strony, od dwóch miesięcy nie miałem gotówki w ręku. Ktoś wie, gdzie chodzę i,
mniej więcej, co kupuje. Kerfur, żabka, biedronka, normalne rzeczy, nikt się
nie przyczepi. Gorzej z tymi nocnymi zakupami w dziwnych miejscach, do których
nawet nie chciałem iść, ale i tak się tam znalazłem. Jak jakiś debil chodzę za
przygodą, która nigdy nie następuje. Nieważne zresztą.
Uber
prosi mnie o 120 złotych minimum. Co za bezużyteczne ścierwo. Wyciągam swój
telefon i znajduję w internecie numer do CityDrivers. Ktoś mi polecił. Pani z
centrali mówi mi, ze zapłacę 66 złotych. Same szóstki. Może to coś znaczy? Zgadzam
się. Kierowca podjeżdża czarnym golfem w kombi. Młody, widać, ze kalkulujący
typ. Wszystko ma ogarnięte, chociaż trochę się boi. Gdyby miał więcej odwagi,
mógłby być naprawdę niebezpiecznym człowiekiem w przyszłości. Wiem, że teraz
muszę z nim chwilę porozmawiać, żeby nas nie zabił. Albo opierdolił. Pakuję ją
na tylne siedzenie i siadam z przodu. Zaczynamy gadać chwilę o różnych
bzdurach. Muszę go czymś zainteresować. Wszystkich wkurwia wynajem mieszkania,
więc sprzedaję mu historyjkę o poprzednim właścicielu, który chciał mnie ojebać
na hajs. Klasyk. Podpowiada mu, żeby zrobił dokładnie to, co zrobiłem. Widać,
że żyje w prawdziwej rzeczywistości. Bratamy się jeszcze chwilę. Myślę, ze
dobrze mi idzie, ale to może być kwestia alkoholu. Zresztą, nie jest to gość,
który przyklaskuje innym, nawet jeśli sądzi, że na to zasługują. Ma o sobie
lepsze mniemanie niż to pokazuje. Kwestia przyzwyczajenia, jak musisz siedzieć
tyle z ludźmi to nie możesz być skończonym kutasem. Nieważne zresztą. Pytam go
jak to jest jeździć taxi. Mówi, że spoko, pieniądze są dobre. Dziewczyna narzeka,
że go nie ma w ważnych momentach. Już drugie święta spędza tylko z rodzicami. On
nie może jednak odpuścić, bo za dużo pieniędzy go ominie. Trzeba myśleć perspektywicznie.
Zastanawiam się, czy złapie się na lekki szowinizm. Zazwyczaj się łapią. Mówię
mu, że dobra, wystarczy jej kupić suwenir, czy inną błyskotkę i da ci spokój. Nie
odpowiada. Myślę, że ją kocha.
Pytam
go o jakieś krzywe akcje w taksówce, żeby przestać się wysilać. Odpowiada mi, że
ma taką jedną. Jakiś gościu wszedł kiedyś do niego z dupą. Niby z kobietą, ale
jednak z dupą. Po krótkiej chwili namiętności, mówi, słyszę odgłos rozpinanego
rozporka. Patrzę we wsteczne, a ona na nim siedzi i zaczynają się pieprzyć. Wtedy
nie zareagowałem, bo to był mój pierwszy rok, ale teraz bym zjechał na pobocze
i kazał wypierdalać. Za duże ryzyko. W każdym razie, wyszedł, zapłacił,
zapomniałem o tym. Po jakimś czasie jednak znalazłem jego telefon. Schowałem do
schowka, żeby jutro to ogarnąć. Następnego dnia wyciągam go, a tam jakieś sms-y
o fakturach. Patrzę, dzwoni jego żona. Odbieram. Pyta się mnie, kim jestem. Mówię,
że taksówkarzem i jej mąż zostawił telefon u mnie wczoraj. Pyta mnie, na
granicy płaczu, z kim był i o której. Kumam, że to nie była jego żona, ale nie
chcę w to wchodzić, więc mówię jej, że nie pamiętam. W końcu, umawiam się na
odbiór z tym typem. Koleś mi dziękuje i podaje flaszkę. Zapominam o tym. Po miesiącu
chyba idę do jakiejś knajpy i widzę tego gościa z żoną i dzieckiem. Jak mnie
zobaczył cały zbladł i potem już nie patrzył w moją stronę. Najlepsze w tym
jest to, że ta jego żona była dużo lepsza od tamtej.
Ale
inna – dodaję.
Wysiadamy,
dziękujemy sobie wszyscy, płacę nawet mniej niż zapowiadano i powoli wracam do
domu. Szukam tylko jeszcze przydrożnego powodu, by nie kończyć tego wieczoru,
ale nic nie przychodzi mi do głowy, więc zasypiam snem niesprawiedliwych, żeby
kolejnego dnia znowu czegoś nieważnego.
Zapłacić mniej niż zapowiadano? To się chyba nie zdarza ;P
OdpowiedzUsuńNajlepsze przygody są w taxi:-)
OdpowiedzUsuńDziwne rzeczy się dzieją w tych taksówkach... ;)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze napisany, wciągający tekst.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie się czyta!
OdpowiedzUsuńps.Też stosuje podobne "chwyty" w taksówkach ;)
Też lubię rozmawiać z taksówkarzami, szybciej mija podróż i nie jest drętwo :)
OdpowiedzUsuńNie jeżdżę taksówkami, ani niczym w tym stylu, bo mnie nie stać, a tu proszę, jakich ciekawych historii można posłuchać.
OdpowiedzUsuńTom monologu przypomniał mi film "Dzień świra". Akcja z taksówki niby śmieszna, a jednak prawda jest taka, że nie ma się z czego śmiać.
OdpowiedzUsuńMnie to już żadne "krzywe"akcje nie zdziwią. Dziwi mnie tylko to dlaczego zamiast się rozejść ludzie się oszukują i zdradzają. Żyją w związkach w których nie są szczęśliwi ;)
OdpowiedzUsuńFajnie piszesz, duzy like.
OdpowiedzUsuń